Teorii spiskowych w mamy mnóstwo. Strzelam, że ponad połowa tych współczesnych w jakiś sposób wiąże się ze Stanami Zjednoczonymi. Jedne są w różnym stopniu absurdalne, inne trochę bardziej prawdopodobne. Jon Ronson wybrał sobie trudną drogę, bo wziął na swoje barki historię z elementami określanymi często jako paranormalne. Czy jednak jego książka wyłamuje się z tłumu tragicznie kiepskich powiastek o teoriach spiskowych?
"Człowiek, który gapił się na kozy" to zapis poszukiwań Ronsona, których celem było uzyskanie jak największej ilości informacji o nietypowych działaniach prowadzonych przez amerykańskie wojsko. Działaniach parapsychicznych konkretniej. Autor dociera do najróżniejszych źródeł, takich jak człowiek, który rzekomo zabił kiedyś kozę wzrokiem. Inni rozmówcy Ronsona to między innymi facet, potrafiący zniszczyć chmurę wzrokiem, wojskowy, które przez lata próbował przejść przez ścianę czy tajemniczy szpiedzy, znajdujący Bin Ladena za pomocą wizji.
Wśród tych absurdalnych pomysłów, natrafiamy też jednak na całkiem dużo miejsca poświęconego torturom, przeprowadzanym w Iraku czy Guantanamo. Polubiłem już zajawianie tej książki znajomym, dzięki jednej z anegdot w niej występujących. Znacie piosenkę "I Love You" z popularnego programu o dinozaurze Barneyu? To między innymi przy jej pomocy amerykańskie wojsko męczyło więźniów. Można się z tego pośmiać, ale gdy widzi się zdjęcie człowieka autentycznie cierpiącego z powodu śpiewania wesołego dinozaura, zmienia się trochę punkt widzenia.
Ale to właśnie umiejętność zamieniania wszystkiego w humor daje Ronsonowi ogromną potęgę. Bez tego, książka mogłaby się wydawać gadaniną obłąkanego fanatyka. A jednak daje się większą wiarę tej całej sprawie, gdy również sam autor w niektóre rzeczy powątpiewa i lekko ironizuje podczas mówienia o nich. Ronson pogrywa trochę groteskowo, ale dzięki temu tworzy bardziej prawdziwą i łatwą do zapamiętania historię.
Nie wiem, ile w tym wszystkim prawdy, ale w niektóre rzeczy z "Człowieka, który gapił się na kozy" jestem w stanie uwierzyć. Książkę zdecydowanie polecam, bo choć nie jest to dzieło sztuki, to dzięki dość małej objętości i "syndromie jeszcze jednego rozdziału" można ją spokojnie potraktować jako miłą odskocznię od "dużych" powieści. Nawet, jeśli zupełnie nie uwierzycie w historie zaprezentowane przez Ronsona, powinniście być usatysfakcjonowani po lekturze.
PS. Jeśli będziecie mieli okazję być w Krakowie, wybierzcie się do Centrum Taniej Książki w okolicach Rynku Głównego. Sam kupiłem tam recenzowaną dziś książkę za około dychę. Powinni jeszcze mieć trochę egzemplarzy.
Okładka nawiązuje do ekranizacji książki, która ponoć jest całkiem niezła, choć od książki się różni. |
0 komentarze: