Na blogu o Harukim Murakamim było już tyle razy, że stałym czytelnikom nie muszę raczej tłumaczyć, kto to taki. Japończyk wciąż pozostaje jednym z mych ulubionych pisarzy, dlatego co jakiś czas kupuję jego kolejną książkę, która zawsze czeka spokojnie na półce nietknięta przez parę tygodni. Dla każdej jednak znajduję wreszcie czas i pochłaniam ją szybciej niż cokolwiek innego. Podobnie było z "Norwegian Wood".
Książka opowiada historię Watanabe, chłopaka, którego najlepszy (i właściwie jedyny) przyjaciel popełnił samobójstwo w wieku siedemnastu lat. Nie zostawił po sobie pożegnalnego listu, zostawił natomiast kochającą go dziewczynę, z którą był związany od dzieciństwa. Ona i Watanabe, targani tragedią, trafiają na studia do Tokio i od czasu do czasu spotykają się, by spróbować w jakiś sposób stłamsić ból. To jednak okazuje się niełatwe, szczególnie dla dziewczyny, która staje się coraz to "dziwniejsza".
Jeśli nie jesteś uwielbiającą miłosne historyjki dziewczyną, prawdopodobnie nie czujesz się zbytnio zaintrygowany książka po tym skrócie fabularnym. Szczerze mówiąc - nie dziwię się. Murakami to pisarz, którego historie brzmią o wiele lepiej w pełni, niż pod postacią paru marketingowych zdań. Każdy człowiek, mający już za sobą przygodę z powieściami Japończyka, powinien mi przytaknąć.
Bo czy Murakami opowiada historyjkę miłosną, czy też nadzwyczaj popieprzoną, zawsze ozdabia ją swoim unikalnym stylem. Wśród licznych tragedii są rozmowy na temat masturbacji czy też bohaterka, wyjątkowo mocno pragnąca pójść do kina na film sado-maso. A mimo tego, wszystko zdaje się tu do siebie idealnie pasować i nie zalatuje w ogóle kiczem. Liczne fragmenty "Norwegian Wood" niektórych rozbawią do łez, innych oburzą, a wśród tych najbardziej emocjonalnych, wytworzą zapewne potok łez.
A poza tym, ta książka ma w sobie nietypowy klimat, sygnowany już samym tytułem. Odpalcie piosenkę "Norwegian Wood" Beatlesów i wsłuchajcie się w nią. Mniej więcej tego możecie spodziewać się w dużej mierze od powieści Murakamiego. Sam czytałem książkę nieraz przy tym utworze, co zdecydowanie potęgowało emocje z niej wypływające.
And when I awoke, I was alone, this bird had flown.
So I lit a fire, isn't it good, norwegian wood?
So I lit a fire, isn't it good, norwegian wood?
"Norwegian Wood" to książka dobra, łatwo przyswajalna i bardzo wciągająca. Mimo tego - nie uważam jej za największe dzieło Murakamiego. Przychylam się nawet ku opcji, że to najgorsza rzecz od niego, jaką do tej pory dane mi było czytać. Tylko to "najgorsza" nie jest do końca adekwatnym określeniem, bo przecież to wciąż utwór zdecydowanie wart uwagi. Ale - powtórzę się jak pod każdym tekstem o Murakamim - zacznijcie przygodę z nim od "Przygody z owcą" albo "Kafki nad morzem". U mnie w kolejce czeka już "Kronika ptaka nakręcacza".
PS. Mniej więcej jeden cały rozdział "Norwegian Wood" pojawia się również w zbiorku "Ślepa wierzba i śpiąca kobieta" jako oddzielnie opowiadanie. Ot, taka ciekawostka.
0 komentarze: