Nie potrafiłbym żyć bez muzyki

Last.fm to portal, który zbiera dzięki specjalnej aplikacji informacje na temat słuchanych przez użytkownika utworów. Wczoraj w nocy dowiedziałem się, że na moim koncie stuknęło wreszcie sto tysięcy odtworzeń. W teorii jestem na tym portalu od roku 2007, w praktyce zdecydowaną większość odtworzeń na nim nabiłem jakoś w ciągu ostatnich dwóch lat. Nie wiem dlaczego, ale czekałem na to magiczne przekroczenie stu tysięcy odtworzonych kawałków. Chyba tak po prostu, symbolicznie. A przy okazji, to dobry motywator, by wreszcie napisać post o tym, jak istotną rolę w moim życiu pełni muzyka.

To trochę tak głupio brzmi, bo ani nie jestem żadnym muzykiem (moja nauka gry na gitarze zbyt długo nie potrwała), ani wielkim krytykiem muzycznym. A to właśnie oni najczęściej określają, że ich życie podporządkowane jest muzyce. Ja jestem po prostu jej ogromnym fanem. Od dzieciństwa, choć moje początki z nią raczej do najmocarniejszych nie należą.

Nie wychowałem się na rocku, nie wychowałem się na rapie, nie wychowałem się na muzyce poważnej. Gdy byłem mały nikt mi nie dostarczył jakiejś ambitniejszej muzyki, pozostało mi więc to, co akurat było modne. Moje wkraczanie w świat przypadło (nie)stety na okres disco polo. Ale wiecie, nie tego dzisiejszego, pokroju "Ona tańczy dla mnie", tylko tego naprawdę uber polaczkowatego. "Jesteś szalona" to było nic, moim prywatnym klasykiem z tamtych czasów jest piosenka zespołu (o ironio!) Classic, pod tytułem "Zabrałaś mi lato". Polsat wtedy puszczał co niedzielę nawet własny program o tego typu muzyce, zwący się bodajże "Disco Relax". Wpatrywałem się w ekran co tydzień, tak samo jak podczas słynnego reality show (?) dla dzieci, "Hugo".

Pomimo dziś autentycznie kręconej beki z disco polowych hitów, jakoś nie wstydzę się tego, że tak wyglądało moje dzieciństwo. Bardziej bym się wstydził, gdybym słuchał tego aktualnie. Po pewnym czasie jednak moda na polski supergatunek muzyczny przeminęła i w różny sposób trafiałem na inny stuff. Chociażby pierwszy znany mi kawałek rapowy. Był on autorstwa Liroya. I nie mówię tu o słynnym "Scyzoryku", tylko "Jak feniks z popiołów". Był to jednakże tylko pojedynczy wybryk i dużo czasu musiało jeszcze przeminąć, bym zaczął postrzegać rap jako coś wartego przesłuchania. 

Do muzyki rockowej zbliżałem się powoli, lecz regularnie. Najważniejszą grupą mojego dotychczasowego życia wciąż pozostaje Linkin Park. Wielu z mojego rocznika w pewnym momencie zaczynało nucić pod nosem "In The End" czy inne hity z pierwszych dwóch płyt. Pomimo, że dziś kawałki Chestera i reszty odpalam rzadko, to wciąż zespół ten jest number one na moim Last.fm. A moim ulubionym krążkiem od nich jest ten przez wielu najbardziej znienawidzony, czyli "A Thousand Suns".

Ale ATS to już zdecydowanie nowsze czasy, przed którymi wiele zdążyło się w moim życiu muzycznym zmienić. W pewnym momencie ku cięższej muzyce ruszyłem z całym impetem i wsłuchiwałem się nie tylko w Metallicę i inne klasyki, ale też Mayhem, Children of Boddom czy polskiego Behemotha. Do dziś chwalę się czasem po kilku głębszych, że przy tym ostatnim bandzie udało mi się kiedyś smacznie zasnąć :) Jednocześnie jednak poznawałem też te lżejsze zespoły z korzeniami rockowymi, w szczególności polskie. Stuff od Grabaża, czyli Strachy na Lachy i Pidżamę Porno, Akurat, Zabili mi żółwia, Farben Lehre. Wśród najlżejszych produkcji wykiełkowała wtedy moja miłość do zespołu She & Him, o którym pisałem już na tym blogu chyba ze cztery razy.

Jakoś od jesieni 2010 roku zaczęły się u mnie różne przejściowe przygody z konkretnymi gatunkami. Było trochę electro, trochę indie rocka, trafiło się nawet reggae. Na stałe osiadłem dopiero przy rapie, poznawanym na podstawie Ostrego. Samego Adama słuchałem strasznie długo, ale gdy poznałem innych raperów, odpuściłem sobie go. Projekt Tabasko był przetragiczny, płyty z Hadesem nie sprawdziłem nigdy całej. Mam ogromny szacunek do Adama, że to dzięki niemu wszedłem w świat hip-hopu (no i za "Jazzurekcję"), ale potrafię już krytyczniej podejść do jego twórczości.

A dziś? Dziś chyba jestem naprawdę dojrzały muzycznie. Na czym ten stan polega? Na tym, że słucham po prostu tego, co dobre. Pieprzyć gatunki. W każdym z nich znajdzie się ktoś wybitny i ktoś po prostu chujowy. Nawet komponowanie muzyki klasycznej nie robi z Ciebie od razu wielkiego artysty. Fajnie jest móc przełączyć się nagle z niuskulowego Kid Inka na klasycznych Dinali, by zaraz potem posłuchać rockowej ballady, zmienić to na kolejny elektroniczny zespół o dziwnej nazwie, pokroju MSTRKRFTa, a w domu rozkoszować się whiskey przy jazzie i dźwiękach lat 30. 

Nie potrafiłbym żyć bez muzyki. Gdy jadę autobusem bez słuchawek w/na uszach, czuję się okropnie. Co noc ustawiam sobie setlistę, która będzie mi przygrywała do snu, bo bez niej nie zasnę. Chyba, że będę zalany w trupa. Nawet kiedy muzyka konieczna nie jest, lepiej ją słyszeć. Odpowiednie dźwięki potrafią świetnie nastroić przy spożywaniu różnego rodzaju... stuffu, a pod prysznicem śpiewał chyba każdy z nas. I to na pewno nie tylko jeden raz.

Długo szukałem zdjęcia do tego wpisu. Wreszcie nadeszło olśnienie. Stary człowiek, papieros i słuchawki - combo idealne.
Źródło: niezawodny Flickr.com

6 komentarzy:

  1. Od jakiego czasu prowadzisz bloga? ( ;

    OdpowiedzUsuń
  2. No, jazda autobusem bez słuchawek jest beznadziejna. Bardzo tego nie lubię, aż się nieprzyjemnie dłuży czas. Muzyka jest dla mnie też niesamowicie ważna, ale raczej stało się tak, że trochę ograniczyłam się do jednego gatunku, do rapu. W sumie, tak mnie wychowali na tej muzyce i pozostałam jej wierna, przynajmniej na razie, zobaczymy, jak dalej pójdzie. :)

    Pozdrawiam, gratuluję odtworzeń ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życzę w takim razie ze swojej strony trwania wciąż w miłości do rapu, ale jednocześnie polubienia też czegoś innego, bo naprawdę warto :) Polecam zacząć od jazzu albo soulu, bo dużo kultura hiphopowa z nich czerpała.

      Dziękuję i również pozdrawiam :)

      Usuń
  3. "Mam ogromny szacunek do Adama, że to dzięki niemu wszedłem w świat hip-hopu (no i za "Jazzurekcję"), ale potrafię już krytyczniej podejść do jego twórczości."

    mam podobną historię, przygoda z rapem zaczęła się od Tabasko, a ostr w tej przygodzie przestał mi niejako towarzyszyć po płycie Jazz, dwa, trzy;.

    P.S. Nowa płyta VNM'a - jak tam ?

    odsyłam do mnie - http://panslim.wordpress.com/2013/11/23/propejn/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Płyta VNM-a się podoba, nawet bardzo :) Zdecydowanie czołówka roku.

      Usuń