And the winner is...

Zastanawiałem się, czy aby w tym roku nie obejrzeć gali Oscarów, ale w ostateczności postanowiłem jednak, że lepszym wyjściem będzie po prostu porządne wyspanie się. Zamiast czekać do 2:30 na rozdanie nagród, sprawdziłem więc jedynie wyniki z samego rana. I nie ukrywam, że zostałem trochę zaskoczony. Miałem swoich kandydatów, kilku z nich nie zawiodło, kilku zaś zostało pokaranych przez Akademię.

Wszyscy już to powiedzieli, powtórzę więc i ja - największym przegranym jest niestety "Lincoln". Niestety, bo wierzyłem w zdecydowanie więcej statuetek dla niego, aniżeli raptem dwie. Film Spielberga zgarnął nagrody jedynie za męską rolę pierwszoplanową oraz scenografię. Ta pierwsza była wręcz pewna, bo Daniel Day-Lewis w roli Abrahama Lincolna zniszczył wszystkich innych kandydatów, nie tylko biorąc pod uwagę ten rok, ale i kilka poprzednich.

Główną nagrodę zgarnęła "Operacja Argo", co w sumie po chwilowym namyśle nie dziwi mnie już tak, jak na początku. Nie był to najlepszym film z nominowanych, ale poziom prezentował - ot, był niezły. W mojej opinii nie wybijało go jednak nic poza scenariuszem (który dostarczyła historia) oraz Benem Affleckiem w głównej roli. Na pewno dużo zrobiła w tym przypadku proamerykańskość tejże produkcji.

Cieszą mnie bardzo zwyciężczynie w kategoriach stricte kobiecych. Nagrodę za pierwszoplanową rolę zdobyła Jennifer Lawrence ("Poradnik pozytywnego myślenia"), zaś za drugoplanową Anne Hathaway ("Les Miserables"). Obie raczej nie miały zbyt potężnej konkurencji w swoich kategoriach, choć przypominam, że nie oglądałem jeszcze wszystkich oscarowych produkcji.

Nie jestem do końca pewien, co do statuetki w kategorii "męska rola drugoplanowa". Z jednej strony, Christopher Waltz w "Django" zagrał genialnie, chyba nawet lepiej niż odtwórca głównego bohatera w tejże produkcji. Z drugiej jednak, dla Tommy'ego Lee Jonesa ("Lincoln") chce się bić pokłony prawie tak wielkie, jak dla Daniela Day-Lewisa. No i DiCaprio (również "Django") mógł dostać chociaż nominację...

Ostatnią rzeczą, jaką chciałbym skomentować w związku z tegorocznymi Oscarami, jest oczywiście zwycięstwo "Sugar Mana", jako najlepszego, długometrażowego filmu dokumentalnego. Innych tworów z jego kategorii nie widziałem, ale ten zasługuje na statuetkę choćby sama wyjątkową historią. I genialną muzyką, a jakże.

Oprócz podlinkowanych wyżej filmów, na moim blogu możecie również przeczytać recenzje dwóch innych oscarowych produkcji. Mowa o "Miłości" Michaela Haneke (zwycięzca w kategorii "film nieanglojęzyczny") oraz "Hobbicie" (nominowany za charakteryzację, scenografię oraz efekty specjalne).

Teraz czas nadrobić oscarowe zaległości i powoli przygotowywać się do przyszłorocznego rozdania słynnych statuetek. Pewnie za rok znowu trochę ponarzekam :)

(kliknij na zdjęcie, by zobaczyć je w oryginalnym rozmiarze)

0 komentarze: