Ile miłości w Miłości?

Czasem mam tak, że zamiast jakichś luźnych filmów mam ochotę obejrzeć coś bardziej ambitnego. Ambitnego jednak w innej kategorii niż chociażby "Mulholland Drive". Ot takiego, po którego obejrzeniu powie się: "to jest prawdziwa sztuka". Długo tego typu filmu do weekendowego seansu nie musiałem szukać. Nie mogłem bowiem obojętnie przejść obok zwycięzcy tegorocznej Złotej Palmy i prawdopodobnego laureata Oscara w kategorii filmów nieanglojęzycznych. O czym mowa? O "Miłości".

"Miłość" (w oryginale, czyli francuskiej wersji - "Amour") to najnowsze dzieło popularnego reżysera i scenarzysty Michaela Haneke. Może i wyjdę na ignoranta, ale przyznam szczerze, że to pierwszy jego film, który obejrzałem. Nawet nie jestem pewien, czy dobrze odmieniłem jego nazwisko. Wiem za to, że po pozostałe twory Austriaka na pewno sięgnę. Takich filmów mi brakuje.

Ale, ale! Wróćmy do samej "Miłości". Jest to historia starszej pary, Anne (Emmanuelle Riva) oraz Georgesa (Jean-Louis Trintignant). Dość szybko w filmie okazuje się, że ta pierwsza zaczyna poważnie chorować. W zamkniętym życiu dwójki bohaterów (cały film poza kilkoma minutami dzieje się w ich mieszkaniu) od czasu do czasu pojawią się inne postaci, a szczególnie córka - Eva (Isabelle Hupert). Jesteśmy świadkami rozwoju choroby oraz trwania uczucia dość ciekawego, czy też nietypowego, można by rzecz.

I to właśnie na kwestii tegoż uczucia chciałbym się skupić, a porzucić klasyczne podejście do recenzji. Takowe jednak też wypadałoby umieścić. Powiem wprost - "Miłość" naprawdę warto, a może i nawet trzeba, obejrzeć. To jeden z tych filmów, po których pół godziny chcesz jak najszybszego końca, a jednocześnie nie spuszczasz wzroku z ekranu. Dzieło kinematograficznie, lecz dzieło ciężkie. Sam dość często spoglądałem na zegar, jednocześnie z zapartym tchem oglądając widowisko i nie chcąc za żadne skarby przedwcześnie wyłączyć tworu Michaela Haneke. Nietypowe uczucie.

Podobno ten film to świetny przykład stylu austriackiego reżysera. Nie mogę na ten czas tego potwierdzić, ale wierzę na słowo. Charakterystyczne ruchy kamerą, długie, ktoś by rzekł: "ślamazarne", sceny. Oszczędność słów, a skupienie się raczej na wszelakich akcjach samych w sobie. Świetne odegranie swych ról przez aktorów, a do tego nietypowa rola muzyki w filmie. Pomimo tego, że przez zdecydowaną większość dzieła panuje cisza. Obejrzyjcie, by przekonać się. o co chodzi.

Teraz zaś przejdźmy do kwestii miłości w filmie. Najlepiej będzie, jeśli dalszą część tego posta przeczytacie już po obejrzeniu tworu Haneke. Postaram się jednak unikać spoilerów, więc można to wziąć za swoistą dyskusję na temat wspomnianego uczucia.


Recenzent z Indiewire stwierdził, że jest to "być może najpiękniejszy film o miłości w historii kina". Jednak, czy aby na pewno jest to w ogóle film pokazujący tytułową miłość? Z jednej strony mamy fakt wytrzymania ze sobą tak długiego czasu pary, ich wspólne przeżycia, poświęcenie się męża podczas choroby żony. Piękne uczucie, czyż nie? Początkowo też miałem takie wrażenie. Zmieniło ono się jednak, gdy spojrzałem ukradkiem na drugą stronę barykady.

Podczas filmu przekonujemy się, iż wielu historii z życia Georgesa Anne nie zna. On je jej opowiada, ona mówi, że nie słyszała ich wcześniej. To jedna z pierwszych scen filmu. Po tylu latach wspólnego życia mam wrażenie, że powinno się znać takie nietypowe przygody partnera. Zastanawia mnie również fakt, jaki związek z uczuciem pary mają dialogi. Czy ich zdawkowość była wyborem autora chcącego skupić się na akcji, czy po prostu bohaterowie tak mało mieli sobie do przekazania. Najważniejszą rzeczą pokazującą "niemiłość" w filmie mógłby być kontakt pomiędzy córką a rodzicami. Zdawkowy, niczym nieprzypominający troski o swe dziecię. Tym bardziej o wnuki, o których Georges tak mało wie. Jesteśmy jednak z kolei świadkami ogromnej troski córki wobec swych rodziców. Mam więc wrażenie, iż jest to bardzo jednostronne uczucie, a przynajmniej w pokazanym nam, finałowym, ciężkim etapie życia bohaterów.

Gdy piszę ten tekst coraz więcej wątpliwości mi się nasuwa i sam już nie wiem, czy "Miłość" jest o miłości, czy o jej braku. A może chodzi o luki w uczuciu? Może jest to historia o tym, że miłość zawsze ma niezalepione dziury, choćby na pierwszy rzut oka było jej blisko do perfekcji? Oczywiście najtrudniejsza do ocenienia jest jedna z ostatnich scen - czy to przykład egoizmu, czy chęci wybawienia? Nie wiem, ale pomimo upłynięcia kilku dni od obejrzenia filmu, wciąż zaprząta mi on głowę.

Haneke, masz moją serdeczną rekomendację i znak jakości, czy co sobie tam zażyczysz. Chciałbym kiedyś przeczytać Twą pełną interpretację "Miłości".

(kliknij na zdjęcie, by zobaczyć je w oryginalnym rozmiarze)

0 komentarze: