Wszystko jest tak, jak teraz. Z wyjątkiem światła.

Oglądałem trochę pokręconych filmów. Na mojej liście znajduje się nawet "Paprika" - anime, na którym prawdopodobnie w jakiś sposób bazowali twórcy "Incepcji". Obejrzałem też co nieco od Darrena Aronofsky'ego. Ale takiej schizy jak przy wczorajszym oglądaniu "Mulholland Drive" Davida Lyncha dawno nie miałem.

Szczerze mówiąc nie wiem jak mam opisać zachęcająco fabułę tegoż filmu. Najchętniej to bym nic nie powiedział i nakazał po prostu iść to zobaczyć. Bo problem w tym, że nawet wydawnicze opisy nie odzwierciadlają tego filmu. Całość zaczyna się wypadkiem samochodowym, z którego przeżywa raptem jedna osoba - tajemnicza brunetka (Laura Harring). Kolejni główni bohaterowie w filmie to przybywająca do Los Angeles z chęcią zrobienia aktorskiej kariery blondynka Betty (Naomi Watts) oraz reżyser filmowy Adam Kesher (Justin Theroux). Poza tym jest wiele innych wątków, które na pierwszy rzut oka zostały wrzucone kompletnie "z dupy". Ale to w końcu tylko "pierwszy rzut oka".

Szkopuł w tym, że jakoś od połowy filmu będziecie mieli wrażenie, że zostaliście w coś wkręceni i tak naprawdę ta fabuła z opisu nie ma znaczenia. I to właśnie wtedy zaczyna się jazda. Najpierw trzeba jednak przetrwać wleczącą się pierwsze godzinę. Może to ja miałem zły dzień do oglądania filmów, ale po prostu przez pierwszą 1/3 seansu miałem ochotę wyłączyć telewizor i zająć się czymś innym. Postanowiłem, że w drugiej połowie zrobię sobie odpoczynek. Nie wiedziałem jednak, iż potem po prostu nie da oderwać się od ekranu.

"Mulholland Drive" trzyma w napięciu. Trzyma w napięciu tak jak nie potrafią tego zrobić współczesne horrory. Thriller Lyncha wypada w tym przypadku po prostu kilka razy lepiej. Nawet w pierwszej połowie. O drugiej już nie wspominam, bo tam nawet scena kilkuminutowego śpiewu na scenie nie pozwala Ci oderwać wzroku. A oprócz tego to wszechobecne milczenie. Może się mylę, ale miałem wrażenie, że większość filmu to po prostu cholerna cisza, podczas której człowiek zastanawia się co ze sobą zrobić i czego oczekiwać. W tym filmie straszne nie są jako takie sytuacje, lecz samo "niepokojące" napięcie.

Dlaczego ten film TRZEBA obejrzeć? Bo po obejrzeniu zastanawiasz się gdzie jesteś i co żeś oglądał. A potem wciąż "przerażony" szukasz w Googlach wyjaśnienia tego całego cholerstwa. I wciąż nie do końca rozumiesz o co chodzi. Aha - oglądajcie "Mulholland Drive" samemu. Noc, pogaszone światła, Ty i ekran. Może ktoś w czasie filmu powie sobie coś w rodzaju "Boże, czemu tu nikogo ze mną nie ma?", ale po seansie przyznacie mi rację, że lepiej to przeżyć na osobności. Ja tymczasem biorę się dalej za filmografię Lyncha. Konkretniej kultowy "Twin Peaks", którego nigdy nie obejrzałem całego. Wiem, zgrzeszyłem. Czas odmówić pokutę.

A, no i warto obejrzeć "MD" także dla cycków oraz scen lesbijskiego seksu i masturbacji Naomi Watts. Lynch, Ty Zboczuchu.

(kliknij na zdjęcie, by zobaczyć je w oryginalnym rozmiarze)

0 komentarze: