Czterdzieści osiem hobbitów na sekundę

O "Hobbicie" na blogu już było. Nowy film Petera Jacksona recenzowałem na początku stycznia, tuż po seansie w kaliskim kinie. Wtedy wspominałem, że w mym mieście niedostępna była wersja 48FPS (frames per second - klatki na sekundę), którą dość mocno chciałem samemu sprawdzić. Postanowiłem więc w wolnym czasie wybrać się do większego miasta w celu ponownego zobaczenia "Hobbita", tym razem czterdziestoośmioklatkowego. I tak właśnie wylądowałem dziś w Łodzi.

Przed seansem miałem sprzeczne uczucia co do tej nowej technologii. Z jednej strony spodziewałem się, że może ona wprowadzić pewien powiew świeżości do kina, a z drugiej straszyły mnie opinie i trailery podbite do 48FPS, które zapowiadały seans dość... "dziwny". Nie będę ukrywał, że podczas pierwszej sceny nie byłem zachwycony. Delikatnie rzecz ujmując. Trwałem jednak dalej w oglądaniu całości i tak wyrobiłem sobie wreszcie własną opinię. Wcale nie tak złą.

Do czterdziestu ośmiu klatek na sekundę trzeba przywyknąć. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego typu obrazu w filmach i jest to chyba największa blokada dla ludzi. Wszystko dzieje się tak szybko i płynnie, jak nigdy dotąd w kinematografii. Teoretycznie jest to bardziej realistyczny obraz, ale po prostu nietypowy dla tego typu rozrywki.

Drugim problemem nowej technologii jest fakt, iż twórcy "Hobbita", w mej opinii, nie opanowali jej jeszcze dostatecznie dobrze. Choć wiele scen wygląda naprawdę świetnie i lepiej niż w wersji 24FPS, to jednak część epizodów dzieje się po prostu za szybko, z prędkością... nazbyt realistyczną? Wygląda to czasem jak film nagrany w klasycznej wersji i po prostu przyspieszony. Bywają zbyt szybkie ruchy kamerą, zbyt gwałtowne ruchy aktorów. Film w takich momentach aż prosi się o coś w rodzaju zwolnienia.

Nowej technologii wróżę przyszłość jedynie wtedy, gdy zarówno publiczność, jak i reżyserzy, rzeczywiście się do niej przyzwyczają. Czterdzieści osiem klatek daje możliwość jeszcze większej immersji w świat filmu, jednakże to my, widzowie, musimy przełamać pierwsze lody. A twórcy niech dokładniej popracują nad swym tworem w takiej wersji. Warto iść na "Hobbita" w HFR i przekonać się, z czym to się w ogóle je. Kto wie, może film Jacksona rozpowszechni tę technologię tak, jak "Avatar" Camerona rozpowszechnił trójwymiar?

P.S. Pozdrawiam Daniela, który towarzyszył mi  w seansie :)

(kliknij na zdjęcie, by zobaczyć je w oryginalnym rozmiarze)

0 komentarze: