HOB co za BIT

W roku 2012 czekałem tak naprawdę na raptem dwie wielkie, kinowe produkcje - "The Dark Knight Rises" oraz "The Hobbit: An Unexpected Journey". By obejrzeć tę pierwszą produkcję poszedłem nawet na nocną premierę, na ekranizację przygód Bilbo Bagginsa miałem zamiar pojechać do jednego z większych miast, by tam zobaczyć wersję w 48 klatkach na sekundę. Padło jednak na pozostanie w rodzimym Kaliszu i skuszenie się co najwyżej na edycję trójwymiarową. Z kina nie wyszedłem bynajmniej zawiedziony.

Któż choćby nie słyszał o "Hobbicie"? Tytuł musiał się każdemu przynajmniej obić o uszy w kontekście "Władcy Pierścieni". "Bajkową" książkę Tolkiena można uznać za swoisty wstęp do jego późniejszej, doroślejszej sagi o przygodach Frodo i reszty Drużyny Pierścienia. "LotR" został już zekranizowany, nie można więc było odpuścić sobie dokonania podobnego zabiegu z jego poprzednikiem. Tym bardziej przez tego samego, wielkiego reżysera - Petera Jacksona. I tak na potrzeby kinematografii dość krótkawą książkę... podzielono na trzy części.

Wielu zadawało pytania: "jak to?", "a dlaczego?", "komu to potrzebne?". Okazało się, iż twórcy postanowili nie tylko wrzucić do "Hobbita" motywy z jego literackiego oryginału, ale także wykorzystać wątki z innych dzieł Tolkiena, w tym przypisów do "Powrotu Króla". Główną oś fabuły dalej jednak stanowi podróż Bilbo Bagginsa wraz z jego wesołą krasnoludzką kompanią oraz Gandalfem do Samotnej Góry, gdzie rezyduje konieczny do pokonania smok Smaug. Pomimo paru wątpliwości, po wyjściu z kina wiedziałem już, że zrobienie z "Hobbita" trylogii było świetnym posunięciem. Każdy moment fabularny wydaje się wyczerpany do granic możliwości, ale w taki sposób, iż nawet przez chwilę nie odczuwa się nudy. Perfekcyjnie wykończone sceny, zero sztucznego wydłużania, a mimo to dostajemy prawie trzy godziny emocjonującego dzieła. Just "wow".


Trudno mi przy takim filmie choćby próbować oceniać niektóre rzeczy. Na przykład takich aktorów. No bo cóż mogę powiedzieć, jak nie to, że są to świetni profesjonaliści? Albo muzyka stworzona przez Howarda Shore'a. Gdy piszę ten post, właśnie jej słucham. To ten sam kompozytor, co w przypadku "Władcy Pierścieni", więc dostajemy zarówno trochę znanych już nam utworów, jak i kilka zupełnie nowych. Największy hit to chyba wyśpiewana w domku Bilbo przez krasnoludów pieśń "Far over the Misty Mountains cold". Możecie ją sobie odsłuchać chociażby TUTAJ. Eargasm.

Wstydem byłoby nie napisać o fenomenalnych efektach. Zarówno animowane postaci, jak i inne elementy Śródziemia zostały zrobione prześwietnie, wielu twórcom przydałby się kurs robienia CGI od autorów "Hobbita". Jak jest z trójwymiarem? Cóż, byłem na kilku filmach wyświetlanych w tej, jakże ostatnio popularnej, wersji i niestety w przypadku większości srogo się zawodziłem. W takim ostatnim "Harrym Potterze", czy "Thorze" wolałem nawet oglądać rozmazane 2D, niż bawić się z okularkami. "Hobbit" zaś doprowadził mnie do zauroczenia technologią trójwymiarową. Jeśli każdy dopieszczałby swe produkty pod tym kątem tak jak ekipa Petera Jacksona, to chodziłbym do kina na każdy lepszy film w dużej mierze dla 3D.

Cóż miałbym jeszcze powiedzieć? To chyba na tyle, za dużo już tych wszystkich spustów. Teraz Wy idźcie do kina i poczujcie ponownie magię tolkienowskiego świata. Sam myślę, by wybrać się na "Hobbita" drugi raz, tym razem jednak gdzieś, gdzie mógłbym sprawdzić technologię 48FPS. Jeśli jednak się nie uda - zawsze pozostają dwa kolejne filmy. A te już za kolejno rok i półtora roku. Czekanko obecne.

P.S. Oczywiście pozdrawiam Ewę, Filipa oraz Macieja, którzy to towarzyszyli mi podczas seansu :)

(kliknij na zdjęcie, by zobaczyć je w oryginalnym rozmiarze)

0 komentarze: