A dlaczego w tym filmie cały czas śpiewają?

Nie będę ukrywał, że jestem kompletnym laikiem w kwestii musicali. Hołduję jednak zasadzie, iż próbować trzeba wszystkiego, nawet rzeczy, które kiedyś wydawały mi się absurdem. I choć miałem w planach obejrzenie "Les Miserables", to zakupienie biletu na seans w poznańskim kinie było kompletnie niezaplanowane i spontaniczne. Okazję trzeba jednak wykorzystać, więc starałem się w jak największym stopniu skupić się na filmie. Jak mi się podobało? Po kolei, zacznijmy od podstaw.

"Nędznicy" są adaptacją musicalu o tym samym tytule, opartym z kolei na powieści Victora Hugo. Również znanego pod taką samą nazwą. Opowiada on historię niejakiego Jeana Valjeana (Hugh Jackman), byłego więźnia, który złamał zasady warunkowego zwolnienia. Lecz pod nowym nazwiskiem zyskuje on szacunek ludzi, starając się pomóc biednym i uciśnionym. Poszukuje go jednak nieustępliwy Javert (Russel Crowe), pragnący wymierzyć winę byłemu zbrodniarzowi. W międzyczasie poznajemy postać Fantine (Anne Hathaway), zarabiającej na utrzymanie swej córki (wersja dorosła grana przez Amandę Seyfried). A wszystko to w realiach kolejnej francuskiej rewolucji.

Przed obejrzeniem "Les Miserables" trzeba być koniecznie przygotowanym na fakt, iż jest to musical. Tu śpiewają cały czas. Przez ponad dwie i pół godziny filmu, łącznie jest może z minuta normalnych dialogów. W sumie szkoda, bo, w mojej opinii, jest jeszcze kilka momentów, w których można by spokojnie odpuścić sobie śpiewanie. Może i fanatycy musicali mnie w tym momencie przeklną, ale jestem teraz głosem widza niedzielnego. A takiemu, śpiew przez tak długi czas wreszcie się znudzi.


Za same wokale należy się jednak duży plus. Pomińmy fakt, że nie jest to najwyższy poziom śpiewu. Dlaczego więc pochwała się należy? Bo w filmie wystąpili aktorzy znani chyba większości fanów "normalnego" kina. Gdy widzi się na ekranie śpiewających Wolverine'a i Gladiatora, po prostu trzeba oddać im szczere gratulacje. Największe zastrzeżenia można mieć chyba do tego drugiego, ale tragicznie na szczęście nie jest. Z kolei najlepiej poradziła sobie Anne Hathaway. Choć bardziej przypadły mi do gustu sceny ze śpiewem grupowym, aniżeli solówki. No i oczywiście, nie mógłbym odmówić sobie przyjemności pochwalenia najbardziej komicznej dwójki filmu - Sachy Barona Cohena (tak, to ten co grał Borata i spółkę) oraz Heleny Bonham Carter (jak zwykle świetnie sprawdza się w roli głupiej pizdy). 

Grzechem byłoby nie wspomnieć w tym miejscu o fenomenalnych zdjęciach, scenografii i kostiumach. Ludzie od tych elementów zrobili kawał dobrej roboty, za którą może nawet i Oscar się należy. Okej, trochę efektów komputerowych dałoby się zrobić o wiele lepiej, ale to musical, i kto wie, może taka prostota była wręcz pragnieniem samego reżysera.

Trochę ponarzekałem, trochę pochwaliłem, to teraz czas na... największą wadę "Les Miserables". Co to takiego? Ano, język angielski. Ten film wręcz domaga się, by wszystko zostało w nim zaśpiewana po francusku. Ja rozumiem, że nie wciągnięto by wtedy takich aktorów, że może nawet mniej ludzi, by to obejrzało. No ale, goddammit, język mieszkańców Brytanii jest największą skazą na całym filmie.

Polecić, czy nie polecić "Les Miserables" - oto jest pytanie. Teoretycznie odpowiedź powinna być jednoznaczna, bo to przecież film bardzo dobry. I mówię to ja, w musicalach zdecydowanie niegustujący. Jednakże, jeśli potem ktoś przez moją rekomendację pójdzie z ciekawości do kina i po wyjściu będzie mówił: "A dlaczego w tym filmie cały czas śpiewali? A komu to poczebne? Mogli zrobić normalny film przecie", to będę miał do siebie żal, że poleciłem opisywany twór idiocie. Obejrzyjcie "Nędzników" jeśli jesteście w pełni gotowi na to, że to będzie MUSICAL. I tak, to oznacza, że oni tam na pewno będą śpiewać. Dużo.

P.S. Ponownie pozdrawiam Maćka i Marysię, bo to właśnie z nimi wpadliśmy do kina, tuż przed słynną imprezą z Fritzem Kalkbrennerem ;)

(kliknij na zdjęcie, by zobaczyć je w oryginalnym rozmiarze)

2 komentarze:

  1. Głupiej pizdy? Serio...? Helena ma w swoim dorobku praktycznie same dziwaczne, oryginalne role z bogatą charakteryzacją, ale nie przypominam sobie żadnego filmu, w którym grałaby głupią pizdę. Naprawdę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możliwe, że mamy inne spojrzenia na określenie "głupia pizda". Moim zdaniem role w "Les Miserables", czy "Harrym Potterze" są świetnymi przykładami tego typu roli.

      Usuń