Strachy na Lachy i ich "!TO!"

Miałem w pewnym momencie swego życia okres dość ostrego katowania polskiego, tego nowszego, rocka. W różnych odmianach, od ballad, przez pop rock, aż po bardziej punkowe klimaty. Był Akurat, Farben Lehre czy Muchy. Od rzeczy pokroju Happysad i Coma jakoś trzymałem się z daleka. Najbardziej wkręciłem się chyba jednak w twórczość Grabaża, czyli zespoły Pidżama Porno i Strachy na Lachy. I choć ten pierwszy band już nie grywa, to dziś mam przyjemność zrecenzować siódmy (lub też czwarty, zależy jak liczyć) krążek jego zastępcy. Jak się prezentuje "!TO!"? Po kolei.

Przyzwyczaić się trzeba, że płyta ta, to kolejny krok dalej od dawnego, bardziej "biesiadnego", "swojskiego" klimatu Strachów. Zespół poszedł bardziej w kierunku gitarowego, energicznego grania. Zaczęło się to już na "Dodekafonii", a teraz potoczyło się to jeszcze dalej. Nie ukrywam, że najbardziej podobały mi się dwie pierwsze płyty SnL, które miały w sobie coś z klasycznej poezji śpiewanej.

Nie można też zaprzeczyć, że Grabaż częściowo porzucił poetyckie podejście do tekstów i uderzył bardziej dosadnie. Pierwsze dwa kawałki (old-schoolowy "Mokotów" i odrobinę zalatujący dawnym klimatem "Sympatyczny atrament") chyba najbardziej lirycznie przypominają dawniejsze rzeczy od Grabowskiego. "Bankrut... bankrutowi" to już jednak powolne przejście do rzeczy powiedzianych wprost. A zarazem bardzo energetyczny kawałek.


Dalej mamy "Gorsi", swoistą kontynuację "Twojej Generacji" Pidżamy Porno. Temu drugiemu kawałkowi jednak ewidentnie nie dorównuje. Sequela starego kawałka można się także doszukać w "Bloody Poland". Ot, kolejne "Żyję w kraju". I znów starsza piosnka była chyba jednak lepsza. Pomiędzy "Gorsi" i "Bloody Poland" wrzucony jest z kolei przyjemny kawałek "I Can't Get No Gratification". Tekst to swoista wypowiedź klasycznego hejtera w sieci, są ironiczne narzekania na Kazika, Gienka Loskę, czy wreszcie samego Grabaża. No i fajnie to brzmi, tak "dodekafoniowato".

Cztery ostatnie kawałki to zaś swoiste miłosne tracki. I choć nie wyróżniają się jakoś lirycznie, to wszystkie one bardzo szybko wpadają w ucho. Począwszy już od sielankowego "Jaka piękna katastrofa", który jest moim zdaniem najprzyjemniejszym kawałkiem na całej płycie. Nie jest niczym wyjątkowym, ale po prostu wydaje mi się taki... sympatyczny. "Za stary na Courtney Love" to z kolei przyjemne połączenie rockowego i tanecznego klimatu.


Podobnie jest z najdłuższym kawałkiem na "!TO" - "Dreadlock Queen". Taki trochę story-telling z chwytliwym refrenem. Choć po angielsku, a ten niestety u Grabaża najlepszy nie jest. Całość zamyka "Żeby z Tobą być", napisany bardzo prosto, bez zbędnych poetyckości. Nawet refren to po prostu powtarzane: "szaj szaj szubidu szaj". Ale co ciekawe, to wcale nie przeszkadza! Ot, lajtowa piosnka.

Nie jest to najlepsza rzecz od Strachów na Lachy, ale słucha się tego miło i bywało, że płytę kilka razy zapętlałem. Można mieć zastrzeżenia. Że Grabaż rzuca gęsto częstochowskimi rymami. Że po angielsku słabo śpiewa. Że jest tylko dziesięć kawałków. Że to nie to samo, co dawniej. Ale można też po prostu usiąść, odpalić muzykę i z uśmiechem na twarzy posłuchać nowej paczki piosenek od Grabowskiego i spółki. Warto sprawdzić.

P.S. Swoją drogą, "!TO!" słuchałem jedynie przy pomocy usługi Spotify. Cóż to takiego i z czym to się je? Dokładniejszy test na blogu już wkrótce!

(kliknij na zdjęcie, by zobaczyć je w oryginalnym rozmiarze)

0 komentarze: