Tydzień temu recenzowałem pierwszą z książek związanych z marką "The Walking Dead", "Narodziny Gubernatora", dziś zaś czas na obiecaną opinię na temat jej kontynuatorki. Mowa o powieści "Droga do Woodbury", która zresztą w Polsce miała premierę całkiem niedawno. Czy duet Robert Kirkman/Jay Bonansinga ponownie stanął na wysokości zadania? Zapraszam do dalszej części recenzji.
Tym razem główną bohaterką książki jest niejaka Lilly Caul, która wyrusza z czwórką znajomych w drogę ku przetrwaniu. W swojej radosnej zgrai ma ogromnego Afroamerykanina, w którym wchodzi w coraz to bliższe kontakty, starszego byłego lekarza wojskowego oraz swoją przyjaciółkę i jej chłopaka, ewidentnie lubujących się w ciągłym paleniu jointów i seksie w każdym możliwym miejscu. Nie jest to jakaś wyjątkowo stereotypowa grupka, choć trochę typowości w sobie ma.
Nie będzie zbytnim spoilerem, jeśli zdradzę, iż po kilku rozdziałach nasi towarzysze trafiają wreszcie do tytułowego Woodbury. Te rządzone jest już boską ręką naszego starego kumpla, Gubernatora. Sama tylna okładka polskiego wydania zapowiada, iż Lilly wraz z ekipą wreszcie postanowi zbuntować się przeciw twardej ręce przywódcy miasteczka. Nie ukrywam, iż element ten wyjątkowo przykuł moją uwagę do książki.
I rzeczywiście, wszelakie elementy ukazania procederów Gubernatora są naprawdę interesujące. Te fragmenty to swoista kontynuacja wątków rozpoczętych w "Narodzinach". Tym razem jednak, widzimy naszego starego przyjaciela w ostatecznym stadium jego zmiany psychicznej. Problem w tym, że chyba ponad połowa książki Gubernatora nie dotyczy.
Zamiast tego mamy przygody miłosne problemowej Lilly i jej romantycznego murzyna oraz pieprzącą się non stop młodzieńczą dwójkę. Ta pierwsza parka bywa szczególnie wkurzająca, ich historia przypomina czasem zombiakową wersję przygód bohaterów "Zmierzchu". Z kolei podstarzały wojak ma w sumie całkiem ciekawą rolę do odegrania i jego warto obserwować. Choć i on nie jest nakreślony jakoś wyjątkowo dobrze. Całe szczęście, że cała grupka tak szybko trafia do tytułowego miasteczka.
"Droga do Woodbury" to książka zdecydowanie gorsza od jej poprzedniczki. Nie ma tu ani żadnego wyrazistego głównego bohatera, ani ukazania mocnej psychicznej ewolucji któregokolwiek z nich. "Narodziny Gubernatora", choć nie są powieścią idealną, na gruncie tworów związanych z marką "The Walking Dead" postawiły poprzeczkę całkiem wysoko. "Drodze do Woodbury" daleko do niej. Mimo tego, jeśli jesteście fanami słynnej serii o zombiakach, warto skusić się na twór Kirkmana i Bonansingi. Choćby dla ukazania działania Woodbury i samego Gubernatora.
PS. "Drogę do Woodbury" oraz "Narodziny Gubernatora" otrzymałem od Wydawnictwa SQN, za co jeszcze raz serdecznie dziękuję :)
0 komentarze: