Jeśli ktoś jeszcze nie wie, to na samym początku pragnę przypomnieć, że dzisiaj, to jest 23 kwietnia, obchodzimy Światowy Dzień Książki. Długo myślałem, o czym by z tej okazji napisać. O kolejnych statystykach ukazujących jak mało osób czyta? Znowu o tym, że wciąż najlepiej sprzedają się szroty pokroju "Pięćdziesięciu twarzy Greya"? Hell no. To w końcu święto książek, pomówmy więc o nich w radosny sposób.
Postanowiłem tym samym powspominać sobie, jak do tej pory wyglądało moje książkowe życie. Trwa ono tak naprawdę od mniej więcej dekady, bo zabrałem się za powieści niedługo po tym, jak nauczyłem się czytać w ogóle. Mogę się chyba nazywać reprezentantem tej całej ery "Harry'ego Pottera", choć przeczytałem pierwszy tom tej słynnej sagi, zanim stała się ona w Polsce jakoś wyjątkowo popularny.
Pamiętam po dziś dzień, jak pragnąc kupić pierwszy tom, ekspedientka w księgarni straszyła mnie, że to nie rzecz dla mnie, że tam jest magia, szatany i grzech. Na szczęście razem z matką rodzicielką udało się pokonać strażniczkę dziecięcej niewinności. Potem poszło jak z górki. Każdy kolejny tom połykany był przeze mnie, jak na tamten czas, bardzo szybko. Siódemkę zgarnąłem już w wersji angielskiej, bo nie mogłem się doczekać finału.
Saga o Potterze otworzyła mi drogę do świata fantasy, który przez jakiś czas uznawałem za lepszy od tego prezentowanego w realistycznych książkach. "Władca Pierścieni", "Hobbit", jakieś "Eragony" i inne tego typu tytuły - to wszystko łyknąłem w czasie, gdy większość dzieciaków nie miała za sobą ani jednej przeczytanej książki. No chyba, że mówimy o lekturach pokroju "Dzieci z Bullerbyn". Zresztą od większości utworów proponowanych przez nasz program nauczania trzymałem się z daleka. I chyba nawet tego zbytnio nie żałuję. Ale o tym może innym razem.
Wreszcie jednak moja przygoda z fantasy się skończyła. Cholera wie, z jakiego powodu. Chyba po prostu nagle zacząłem instynktownie sięgać po coś innego. Jasne, na początku to też były raczej różne bestsellery w rodzaju "Kodu da Vinci" czy, swego czasu uwielbianej przeze mnie, sagi "Opowieści rodu Otori". Ten pierwszy tytuł przeczytałem, gdyż już wtedy budziło się u mnie swoiste zamiłowanie do kontrowersji, a drugi z powoli kiełkującej we mnie miłości do Japonii.
A teraz? Teraz za sobą mam wiele książek, po które kiedyś nie spodziewałem się sięgnąć. Wreszcie potrafię zarówno subiektywnie, jak i obiektywnie ocenić wszystko co wpadnie w moje łapska. I nawet taki "Harry Potter" już mnie nie zachwyca. Ale wciąż mam do tej serii szacunek, bo gdyby nie ona, mógłbym nie mieć za sobą całej gamy innych tytułów. Dziś moimi ulubionymi autorami są chyba Murakami i Bukowski. Ale kto wie, może za kilka lat będę to nich podchodził z dystansem, tak jak dziś do tworów Rowling.
Swoją drogą, po tym już pół roku z blogiem, stwierdzam, iż jego założenie było jedną z najlepszych rzeczy, jakich dokonałem w swoim literackim życiu. Dzięki temu, że piszę cotygodniowe recenzje książek, czytam regularnie, średnio chyba jedną powieść na tydzień. Jest to dla mnie ogromnym szokiem, biorąc pod uwagę, że codziennie mam mnóstwo innych rzeczy do zrobienia.
A wiecie co teraz zrobię? Oczywiście pójdę dalej czytać :) Wy też poświętujcie Światowy Dzień Książki, naprawdę warto.
Źródło: Flickr.com |
0 komentarze: