Gears Can't Fly

"Gears of War" stało się jedną z moich ulubionych serii gier właściwie już od pierwszego zetknięcia z nią. Jest to jeden z tych shooterów, w których na plus zaliczyć można zarówno singleplayer, jak i multiplayer. I choć w przypadku tego drugiego zamierzenia twórców były czasem odmienne od tego, czego oczekiwali hardkorowi fani, to rozgrywka w sieci wciąż wciągała. Na pożegnanie aktualnej generacji konsol, Epic zleciło produkcję swoistego spin-offu serii polskiej firmie People Can Fly. 

Co dostaliśmy? Zarówno najgorszą singlowo, jak i multiplayerowo grę z tej serii. Dlaczego tak uważam? Odpuśćmy sobie tym razem schematyczne podejście do recenzji growych. Oto przed Wami krótkie podsumowania obu trybów rozgrywki.

Singleplayer: Ludzie z People Can Fly postanowili nie pójść na łatwiznę i stworzyli nowy system trybu dla jednego gracza. Wszystkie rozdziały podzielone są na malutkie etapy, których przejście zajmuje średnio około pięciu minut. Mamy możliwość nabijania punktów i gwiazdek za zabijanie przeciwników oraz ciekawe misje specjalne podczas każdego etapu. Te drugie zazwyczaj polegają na nałożeniu na nas pewnych ograniczeń (np. "używaj tylko shotgunów" albo "dotrzyj do końca poziomu w ciągu pięciu minut") lub zwiększeniu siły przeciwników (np. danie im do łapsk moździerzy). 

To przyjemne opcje, ale zostały źle wprowadzone. Etapy są za krótkie, czasem zbyt mało intensywne. Nie czuć kompletnie płynności, którą znamy z poprzednich części "Gears of War". Plus za kilka miejscówek,  bo klimat w nich udało się polskiej ekipie naprawdę dobrze przygotować. Scenariusz nie jest zły, ale zmartwił mnie jeden fakt. W "Judgment" dostajemy nowy oddział, w którego skład wchodzą jednak znani już Baird i Cole. Liczyłem na jatkę przemieszaną z ogromem gagów w ich stylu. Tymczasem blondyn jest przez większość czasu poważnym zgredem, a czarnoskóry osiłek prawie w ogóle się nie odzywa. Skandal drodzy Państwo, skandal.

Co ciekawe, oprócz głównego trybu fabularnego, dostajemy także "Pokłosie". Jest to trochę ponad godzinna przygoda w starym stylu, bez żadnych udziwnień. Nie jest to najlepsze co dostaliśmy w historii serii "Gears of War", ale poprzez zachowanie klasycznego systemu, zjada machinalnie podstawowy tryb fabularny.
Multiplayer: W porównaniu do trybu sieciowego z reszty odsłon jest po prostu słaby. System tu też został zmieniony, począwszy od takich podstaw jak pozwolenie na noszenie raptem jednej broni przy sobie. Poza tym wyważenie rozgrywki zostało po prostu spartaczone. Gracze już odkryli coś takiego jak "podwójny łokieć" podczas noszenia ze sobą Gnashera, który jest bardziej efektywny niż normalne strzelanie z bliska. Zresztą, tu i tak połowa ludzi łazi już z karabinami maszynowymi. Niespodziewanie, te też są bardziej efektywne niż shotguny!

W skrócie - zwykłe tryby online są po prostu spartaczone. Ale, ale! Jest jeden ogromny plus "Judgment". Mowa o nowym trybie, w którym jedna drużyna wciela się w żołnierzy COG broniących generatora, drugi team staje się z kolei armią Szarańczy. Cholernie wciągająca zabawa, w którą z miejsca wsiąkłem tak, że prawie w każdym meczu mam najwięcej punktów #skromność.

Podsumowując, pomimo moich pojazdów po tym tytule, nie uważam, że "Judgment" to gra słaba. Takiej się bowiem zrobić z "Gears of War" po prostu nie da. To trochę więcej niż średniak, z którego ambicji zostały gruzy. Drogie Poeple Can Fly, prawie perfekcyjnych systemów się nie zmienia, a na pewno nie w tak nieumiejętny sposób. Pokazaliście, że nawet rekonfiguracja sterowania może okazać się gwoździem do trumny (tak, jest gorsze niż w "normalnych" częściach). Największy plus to ewidentnie tryb Jatka. Można kupić "Judgment" tylko dla niego. Serio. Po zwykły multiplayer trzeba będzie wrócić do "Gears of War 3".

0 komentarze: