Panaceum

Czasem mam wrażenie, że w przypadku kinematografii najgorszą sytuację mają filmy średnie. Dlaczego? Bo o nich się mówi najmniej. Dobre produkcje są polecane przez wiele osób, a te w dużej mierze odradzane mogą przyciągać właśnie swoją nikłą sławą. Bo niektórzy po prostu lubią sprawdzić, czy laureat Złotych Malin jest aż tak okropnym tworem. O takich typowych średniakach się z kolei po prostu nie mówi. Chyba, że ktoś wprost nas pyta o opinię na ich temat. I takim właśnie typem filmu jest niestety "Panaceum".

Scenariusz opowiada historię niespełna trzydziestoletniej Emily (Rooney Mara, "Dziewczyna z tatuażem"), której mąż (Channing Tatum) właśnie wyszedł z więzienia. Pomimo tego, iż powrót ukochanego powinien sprawiać dziewczynie ogromną radość, popada ona w depresję. Trafia wreszcie pod skrzydła doktora Banksa (Jude Law), który pragnie pomóc jej z problemem. Gdy Emily otrzymuje receptę na nowy, eksperymentalny lek, okazuje się, że jego skutki uboczne są katastrofalne. 
Każda bardziej szczegółowa próba opisania fabuły zwiększa drastycznie liczbę spoilerów, dlatego musi Wam wystarczyć to bardzo krótkie "streszczenie" pierwszej połowy filmu. Wyjątkowo nudnej swoją drogą. Początkowa godzina "Panaceum" ciągnie się jednak w pewien nietypowy sposób, bo mimo wszystko udaje się jej jakoś utrzymać widza w delikatnym zainteresowaniu. Dopiero druga cześć filmu prowadzi do szybszego rozkręcenia i tworzy swoiste "show". Mimo tego, jest ona - podobnie jak i pierwsza - strasznie przewidywalna. Nie w taki sposób, że wszystkiego można się domyśleć po pierwszych minutach seansu, ale na początku każdej sceny dobrze wiadomo, jak się ona skończy.

Jeśli miałbym podać jakikolwiek atut filmu, dla którego warto go obejrzeć, poza konceptem fabularnym, na pewno byłby to Jude Law. Swoją rolą facet naprawdę zjada całą resztę tej produkcji. Na początku co prawda nie jest to tak widoczne, ale wspomniana już druga połowa seansu, dostarcza mu ogromne pole do popisu. Nie da się nie sympatyzować z jego postacią i podczas jej każdego dobrego ruchu wykrzyknąć w myślach "fuck yeah!". 

Niektórzy ponoć jarają się także grą Rooney Mary. Ja niestety nie lubię typu postaci reprezentowanego przez Emily, dlatego nie potrafię się do tego jakoś wyjątkowo odnieść. Jeśli zaś chodzi o resztę aktorów, to wspomnę jedynie, iż Channing Tatum to taka męska wersja Kristen Stewart, a Catherine Zeta-Jones może uznać występ w "Panaceum" za swoją najmniej seksowną rolę. Pomimo jednej... ciekawej sceny ;)

Duży plus należy się filmowi za soundtrack. Oprawa muzyczna autorstwa Thomasa Newmana ("Skyfall", "Gdzie jest Nemo?") tak mi się wkręciła, że po powrocie do domu, od razu odnalazłem ją na Spotify. Poza pierwszą sceną zwraca się na nią uwagę co prawda rzadko, ale pozostawia po sobie bardzo dobre wrażenie. Minus leci z kolei za zdjęcia, które czasem są po prostu masakrycznie słabe. Najbardziej daje to o sobie znak podczas rozmów, kiedy śledzimy właściwie jedynie przeskakiwanie kamery z jednego bohatera na drugiego.

"Panaceum" obejrzeć można, ale wystarczy, że odpalicie je w domowym zaciszu. W kinie na pewno znajdziecie teraz coś lepszego. Ale jeśli bardzo chcecie sprawdzić tę produkcję na dużym ekranie, możecie iść. Jeśli zapomnicie o pierwszej połowie filmu, to jest duża szansa, że po końcówce wyjdziecie z kina bardzo zadowoleni. Ogółem jednak, to po prostu średniak. Taki najbardziej typowy.

0 komentarze: