Imagine

Nie można ukrywać, iż kino polskie do najwybitniejszych nie należy. Jasne, mamy kilka perełek, ale większość z obleganych w kinach rodzimych tworów, to po prostu gnioty. Jeśli wydaje Ci się, że jest inaczej, to prawdopodobnie jesteś fanem "Kac Wawa" albo całej plejady komedii romantycznych. Wyjścia z tej sytuacji nikt jeszcze nie znalazł. Ale gdy weźmie się takie "Imagine", to nachodzi człowieka myśl: "a może by tak po prostu robić filmy bez polskich aktorów i miejscówek?".
Bo recenzowana dziś produkcja jest stworzona właśnie w większości przez Polaków. W całej liście aktorów natrafiłem jednak raptem na dwa rodzime nazwiska i to powiązane z rolami dzieci siedzących w kafejce. Na miejsce akcji wybrano zaś Lizbonę. Jako, iż Portugalią jaram się nieustępliwie już od pierwszych relacji z pobytu w niej Andrzeja Tucholskiego z jestKultura.pl, czuję się w tym elemencie usatysfakcjonowany.  Czego można chcieć więcej?

Może nietypowej fabuły? Ależ proszę bardzo. "Imagine" opowiada historię niewidomego nauczyciela Iana (Edward Hogg), który otrzymuje pracę w klinice pełnej osób z podobnym do jego upośledzeniem. Jego zadaniem ma być nauczenie ich poruszania się "swobodnie" po świecie bez używania, znanej chyba każdemu, białej laski. Oczywiście podczas swego pobytu w klinice, główny bohater poznaje także atrakcyjną blondynkę Evę (Alexandra Maria Lara). Również i ona jest niewidoma, co prowadzi do bardzo nietypowej historii miłosnej. 

Można więc krótko podsumować, iż pierwszym plusem "Imagine" jest na pewno jego fabuła. Co dalej? Oczywiście klimat wspomnianej już wcześniej Lizbony, który tworzy w głowie człowieka pragnienie natychmiastowego odwiedzenia portugalskiej stolicy. Odczucia te potęguje muzyka, która choć raczej skromna i będąca tłem dla reszty filmu, spełnia dobrze swoją rolę. W tym całym ciepłym, nadmorskim klimacie, zostajemy jednocześnie uderzeni życiem osób niewidomych. Częste najazdy na twarze pełne "pustych" oczu, a jednocześnie osnute promieniami gorącego słońca potrafią złapać za serce.

Oprócz miejscówek, wspomniałem we wstępie też o aktorach. Edward Hogg zniszczył. Tak po prostu. To dziwne uczucie, gdy tak mało znany aktor robi większe wrażenie niż wiele gwiazd kinowych. A gdy obok siebie ma niepozorną Alexandrę Marię Lara, dostajemy danie rozpływające się wręcz w ustach. Nawet te niewidome dzieciaki w jakiś sposób mnie zauroczyły, a to dziwne, bowiem zazwyczaj osoby w ich wieku grają wręcz tragicznie. 

Mógłbym wymienić wiele argumentów potwierdzających, że na "Imagine" do kina iść warto. Ale po co to wszystko, skoro ten film jest ogólnie rzecz biorąc po prostu bardzo dobry. Nie wiem, jakim cudem mógłby się on komuś nie spodobać. A teraz włączcie stronę najbliższego Wam kina i zarezerwujcie sobie bilet na film Andrzeja Jakimowskiego. Naprawdę, naprawdę warto.

2 komentarze:

  1. AleżWodzuCoWódz13 kwietnia 2013 23:12

    Widziałem dzisiaj i nie pozostaje mi potwierdzić. Poza tym to świetne uczucie siedzieć na tej samej ławce czy schodkach co bohaterowie. Rozumie się wtedy, że np. to, co Ian mówi o porcie jest prawdą, choć jest w filmie w pewnym momencie kwestionowane. Eh, chcę znowu do Lizbony! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, to musi być naprawdę mega uczucie! Mam nadzieję, że kiedyś mi również będzie dane je przeżyć :)

      Usuń