Macie czasem tak, że postanawiacie wyskoczyć gdzieś ze znajomymi na cały dzień bez konkretnego planu? Na pewno. U mnie też tak bywa i bardzo często jednym z elementów takiego wypadu staje się kino. Czegokolwiek nie puszczają, zawsze warto skoczyć większą grupą na jakiś seans. Bywa jednak tak, że w danym momencie naprawdę nie ma żadnego interesującego filmu. Na coś trzeba się jednak zdecydować. Ostatnio w moim przypadku padło na... "nieletni/pełnoletni".
Nie wiem czy tak jeszcze jest, ale kiedyś na Polsacie puszczali, bodajże co środę, takie luźne komedie dla nastolatków, w rodzaju "Zemsty Frajerów", czy innego "Wiecznego studenta". Ani to ambitne nie było, ani fenomenalnie zabawne, ale jakoś te półtorej godziny zawsze się milej spędzało z filmem niż z nudą. Nie ukrywam, iż będąc namówionym na "nieletni/pełnoletni", nie liczyłem na film lepszy od tych wymienionych. Ale o tyle poziomów gorszego też się nie spodziewałem.
Zarówno ogólny zarys fabuły, jak i jej szczegóły, były do bólu przeruchane setki razy przez innych twórców. Główny bohater, niejaki JeffChang (nie podaję nawet nazwisk aktorów, bo i tak ich znać nie warto) ma swoje dwudzieste pierwsze urodziny, czyli osiąga amerykańską pełnoletność. Z tej okazji jego dwaj kumple postanawiają do niego pojechać i zabrać na największy melanż w życiu. Chłopak ma się przygotowywać do rozmowy kwalifikacyjnej związanej ze studiami medyczni, ale wreszcie daje się wziąć na imprezę. Chłopak zalicza zgon, więc jego pomysłowi kumple muszą go jakoś dowieźć do domu. Czyż to nie nadzwyczaj nowatorskie?
Oprócz głównego motywu mamy też oczywiście wpleciony romans, idiotycznego osiłka z dwoma przydupasami i jednego świra, który niby nic nie znaczy dla fabuły, ale w ostateczności okazuje się dość ważny. Nikt tego nigdy nie widział w żadnym innym w filmie. Podobno. Są tu też wątki poważniejsze! Podczas nich chwilowo wszystko przestaje być śmieszne, a człowiek najchętniej by usnął. Zresztą sen to najlepsze co może się człowiekowi przydarzyć podczas oglądania "nieletni/pełnoletni".
Ale okej, to komedia, skupię się więc może lepiej na śmiesznych scenach. Ah, no tak, zapomniałem, że tych przecież tu prawie w ogóle nie ma. Powiedzmy, że kilka razy uśmiechnąłem się pod nosem, może nawet lekko zaśmiałem, ale żeby głośno wybuchnąć śmiechem? Nie ma szans. Podczas niektórych żenujących gagów miałem wręcz wrażenie, że cała widownia wokół mnie zrobiła jedno wielkie "tia...". A publiczność wydawała mi się wyjątkowo ewidentnym targetem opisywanej produkcji. To chyba najlepiej pokazuje jej poziom.
Czy w przypadku "nieletni/pełnoletni" można zaliczyć cokolwiek na plus? Blondynka biorąca udział w głównym romansie w filmie jest dość fuckable, więc powiedzmy, że to jakiś tam atut filmu. Dla mnie miłym smaczkiem był występ François Chau, aktora znanego z serialu "Lost". Przyjemnie go zobaczyć wśród aktorów, których szczytem możliwości jest odczytywanie kolejnych tekstów w stylu: "łooo, idziemy się najebać" albo "to jest kurwa zajebiste". A, no i muzyka jest dość przyjemna. Komedie tego typu zawsze mają wrzucone w tło kilka indie rockowych i elektronicznych kawałków, co się zdecydowanie sprawdza.
"Nieletni/pełnoletni" to film, na który nie warto iść do kina. Ale nie tylko. To też film, którego w ogóle najlepiej nie oglądać. No chyba, że chce wam się spać. Wtedy połóżcie się wygodnie w łóżku i zapuśćcie sobie to "coś", co wyszło ponoć spod rąk twórców "Kac Vegas". Zaśniecie szybciej niż przy najlepiej usypiających kawałkach.
P.S. Czas na krótkie pozdrowienia dla ludzi, którzy towarzyszyli mi w oglądaniu tego "cuda". Lecą one do Eweliny, Marietty, Filipa i całej reszty, którą spotkaliśmy dopiero w kinie. 5!
0 komentarze: