Ona i On śpiewają piosenki

Przypomniała mi się kilka dni temu płyta, która jest jedną z nielicznych naprawdę zasługujących na polecenie na łamach tego bloga. Pierwszy raz słyszałem ją jakieś trzy lata temu. Nigdy wcześniej nie sprawdzałem dokładnie tego typu muzyki, nie wiem nawet jak to dokładnie nazwać. Z podpowiedzi Wikipedii najbardziej odpowiada mi określenie "indie folk". Ale zakochałem się w tym. Dawno miłość nie rdzewieje - płyta przypomniała mi się w te wakacje. Słuchana była namiętnie przez kilka tygodni. Do snu, podczas podróży, czy po prostu leżenia na łóżku - to pasowało zawsze w takie letnie dni. Choć teraz jest jesień i nagrania nie łączą się jak dla mnie z tym smutnym światem za oknem to jednak dalej przy takich piosnkach się świetnie zasypia. O czym mówię?


O płycie "Volume Two" duetu She & Him. W jego skład wchodzą tytułowi Ona, czyli jedna z moich ulubionych aktorek - Zooey Deschanel oraz On, czyli M. Ward, którego w sumie nie znam poza omawianym zespołem. To ta pierwsza zajmuję się w większości śpiewem, ale i jej przyjaciel czasem dobiera się do mikrofonu. Obydwoje się świetnie uzupełniają. Jestem w stanie powiedzieć z własnej perspektywy, że to jeden z najlepszych duetów w historii muzyki, ale nie mają oni aż tylu słuchaczy, żeby moja opinia mogła wybić się ponad różne kultowe kolaboracje.

Utwory, które wykonuje She & Him to tak jak wspomniałem taki indie folk. Może trochę wymieszany z country. To muzyka przypominająca stare czasy, ewidentnie inna od tego czego słucha w dzisiejszych czasach większość społeczeństwa. Włączasz płytę i czujesz się jak w latach 70. Automatycznie w głowie pojawia się widok starych Cadillaców i Fordów Mustangów przemierzających amerykańskie miasta z tamtych czasów, czy małe miasteczka z kowbojskimi ranczami. 


Uśmiech. To właśnie mam na twarzy słuchając "Volume Two". Nawet smutne teksty brzmią w wykonaniu Zooey jak piosnki o hasaniu po łące i upijaniu się tanim winem. Takie "Gonna Get Along Without You Now" chociażby. Powiedziałbym, że Deschanel śpiewa tam z takim "wyjebaniem" na wszystko, ale to zbyt wulgarne słowo jak na nią. Jej głos po prostu brzmi tak delikatnie, że aż się prosi o wykonywanie piosnek o miłości - tej udanej, jak i nieudanej. I o przyjaźni. I o jeździe autem tak jak w ostatnim zdaniu poprzedniego akapitu. I to jak cudownie piosenkarka usypia słuchacza w finale płyty, czyli kawałku "If You Can't Sleep". Zooey, proszę Cię, adoptuj mnie.

Co najciekawsze, pomimo upływu trzech lat od poznania przeze mnie tego zespołu, do dziś nie sprawdziłem ich innych płyt. Ale po prostu "Volume Two" jest tak genialne, że nie potrzebuję niczego innego. Za każdym razem czuję muzyczne spełnienie. A przecież to logiczne, że jak jest drugi "Wolumin" to musi być i pierwszy. No i jeszcze jest ubiegłoroczne wydawnictwo Deschanel i Warda - "A Very She & Him Christmas". Nazwa sugeruje Boże Narodzenie, a to się zbliża, więc jest szansa, że tym razem sprawdzę nowy twór moich ulubieńców. Tymczasem idę oglądać serial z Zooey o nazwie "New Girl", który również serdecznie polecam. A wy słuchajcie She & Him.

(kliknij na zdjęcie, by zobaczyć je w oryginalnym rozmiarze)

5 komentarzy:

  1. new girl nie było by tak zajebiste bez Zoey (:

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie byłoby zresztą w ogóle, zważywszy na to, że to właśnie Zooey ten serial produkuje ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A to nie jest czasem ta co grała w "Yes man"? Albo ileś tam dni miłości?

    OdpowiedzUsuń