Swego czasu, kiedy przechodziło się w Krakowie ulicą Floriańską, można było natrafić na wielkiego Minionka. Ludzie chętni robili sobie z nim zdjęcia i ogólnie byli dość całą sytuacją zaciekawieni, bo żółty, przesympatyczny stwór chodzący po centrum miasta nie może nie wzbudzić choćby grama zainteresowania. Ja również podchodziłem do całej sprawy z uśmiechem, choć - chyba trochę wstyd się przyznać - żadnego filmu o Minionkach wcześniej nie widziałem.
Przy okazji tego najnowszego postanowiłem to jednak nadrobić. Tym bardziej, że "Minionki" są w rzeczywistości prequelem do dotychczasowych przygód o żółtych stworach, czyli dwóch części "Despicable Me". Czy rzeczywiście można iść na nowe przygody dziecięcych ulubieńców bez znajomości poprzednich opowieści o nich i czy film sam w sobie jest wart naszej uwagi? Oddajmy głos do studia.
Minionki to wyjątkowo nietypowi bohaterowie dla animacji. Ich głównym celem życiowym jest bowiem (poza jedzeniem bananów) służenie najbardziej nikczemnym stworom na naszej planecie. Gdy żółte stworki pewnego dnia na jakiś czas zmuszone są do odcięcia się od świata, powoli zaczynają popadać w smutek i apatię. Brak złego pana tak daje im się we znaki, że nie potrafią czerpać choćby grama przyjemności z życia.
By uratować plemię Minionków, trójka z nich, Kevin, Bob i Stuart, rusza w świat, by odnaleźć kolejnego mistrza ciemności, któremu mogliby służyć. Wreszcie trafiają na konwent złoczyńców, gdzie spotykają Scarlett O'Haracz - najbardziej nikczemną z najbardziej nikczemnych przestępczyń. Ociekająca złem kobieta zatrudnia trójkę Minionków, by ci wykradli dla niej... koronę Elżbiety II.
Katalog żartów jest tu naprawdę od ogromny. Od typowych gagów sytuacyjnych, przez różnorodny sarkazm i czarny humor, na puszczaniu oczka do widzów dorosłych kończąc. A wśród tych ostatnich sporo akcji, które niekoniecznie zrozumie przeciętny dorosły. Na pierwszym miejscu jest u mnie zdecydowanie przybycie Minionków do Nowego Jorku w roku 1968, który wita ich wielkim bilboardem "Richard Nixon - wreszcie prezydent, któremu możesz zaufać". Nie zrozumiałeś o co chodzi? Spokojnie, ten film ma ciągle cały ogrom humoru zabawnego dla wszystkich!
Pojawia się jednak w związku z tym wszystkim jeszcze jedno pytanie: czy "Minionki" są dla dzieciaków? Oddaję głos mojemu siedmioletniemu bratu, który stwierdził, że "to najzabawniejszy film wszech czasów". Przesadny hurraoptymizm, oczywiście, ale naprawdę młody śmiał się na seansie co chwilę. A ja razem z nim, bo przygody żółtych stworów, uwielbiających banany i służących największemu złu świata, już w samym swym koncepcie brzmią przezabawnie!
To o co z tym billboardem chodzi?
OdpowiedzUsuńZ Nixonem wiąże się słynna Afera Watergate.
Usuń