Nie posyłajcie uczniów na Makbeta


Przed premierą najnowszej adaptacji kultowej sztuki Szekspira, siedziało mi w głowie: "O tak! To będzie wreszcie film, na który nauczyciele zaciągną uczniów do kina i po raz pierwszy nikt w tym kinie nie zaśnie!". Spodziewałem się czegoś, co wciągnie klasycznego "Makbeta" w krąg zainteresowań młodych, dostarczając nam wciągający, ale - przede wszystkim - dostosowany do każdego współczesnego widza film. Niestety - tak nie jest. Pomimo tego, że nowy "Makbet" jest produkcją naprawdę dobrą.

Nie należy posyłać dzieciaków na ten film do kina. Nie należy ciągnąć ich na siłę, próbując ich edukować przez współczesne kino oparte na szkolnych lekturach. Mnie katowano w liceum "Bitwą warszawską", "Ślubami panieńskimi" i czymś tam jeszcze. To były bardzo kiepskie produkcje, które nie nadawały się do oglądania nawet przez kinomaniaków. Dlaczego więc, pomimo tego, że "Makbet" okazuje się hitem docenianym przez wielu dziennikarzy, nie należy na niego posyłać dzieciaków? Bo jest wyjątkowo trudny.


Film Justina Kurzela jest jak przeniesienie klasycznego "Makbeta" do świata filmu na pograniczu kina ambitnego i mainstreamowego. Z tego pierwszego wyciągnięte zostały piękne, artystyczne ujęcia, spokój, swoisty feeling tego typu produkcji. Z mainstreamu zaczerpnięto natomiast trochę efektowności, szczególnie przy fenomenalnych ujęciach bitew. Ciała dawno nie padały i krew dawno nie tryskała w tak piękny sposób.

Ostatecznie jednak, przez swoje konotacje z szekspirowskim pierwowzorem, bliżej "Makbetowi" do kina ambitnego. Dialogi są wycięte żywcem z oryginału i mnie to jara, ale przyznam szczerze - nie da się tu wszystkiego pojąć ot tak. Przy czytaniu książki możemy się nad jakimś dialogiem zatrzymać, powtórzyć go sobie parę razy na spokojnie. Tu takiej możliwości nie ma. A metaforyczność i skomplikowaną mowę trudno pojąć w sekundę. Warto przy okazji wspomnieć, że to jeden z tych filmów, które trzeba oglądać z polskimi napisami, chyba że jesteście nativem albo skończyliście z niezłymi wynikami filologię angielską. Język szekspirowski jest naprawdę trudny do zrozumienia i to da się szybko wyczuć.

Filmowy "Makbet" wyciąga cały mrok ze swojego oryginału. Potęguje go wręcz, tworząc niesamowity, przytłaczający klimat szaleństwa, choroby psychicznej, zagubienia. Produkcja hipnotyzuje połączeniem tej atmosfery z fenomenalnymi zdjęciami, które podkreślają każdy element mroku scenariusza. Ten film wprowadza w trans, z którego wyswobodzić da się dopiero, gdy trwają już napisy końcowe. Ale trzeba też zaznaczyć - nie każdy w ten trans wpadnie. Nie każdy będzie chciał dać się porwać temu, co dzieje się na ekranie. I myślę, że akurat uczniowie, zaciągani przymusowo na seans, a nie idący tam z własnej ciekawości, mogą uznać film Kurzela za zwyczajnie nudny. Bo nie da się "Makbeta" oglądać urywkami - trzeba się mu oddać całkowicie.


Produkcja ta kończy również serię cotygodniowych premier z Michaelem Fassbenderem w roli głównej. Po "Stevie Jobsie" (RECENZJA) i "Slow West" (RECENZJA), aktor w "Makbecie" udowadnia, że ma jeszcze mnóstwo do powiedzenia w kinematografii i nie da się nim znudzić nawet widząc jego facjatę trzy tygodnie pod rząd. Szaleństwo i ewolucję szekspirowskiego bohatera Fassbender oddał idealnie, balansując na granicy aktorstwa teatralnego i filmowego. U boku towarzyszy mu równie niezawodna Marion Cotillard z kamienną twarzą, która jednak wyraża więcej emocji niż niejedna aktorka żonglująca w jednym filmie tysiącami min. I nawet ta charakterystyczna krosta na czole jakoś tutaj mniej wkurza...

Jeśli macie ochotę - idźcie na "Makbeta". Idźcie, wpadnijcie w trans, zachwyćcie się. Ale jeśli jesteś uczniem, którego szkoła chce wyciągnąć na ten film do kina - podeślij swojemu nauczycielowi ten post. Bo owszem, "Makbet" może się części licealistów spodobać. Wydaje mi się jednak, że większa część, zaciągnięta do kina, potraktuje twór Kurzela jak typowy crap oparty na lekturze, dodatkowo zostając przygnieciony tym, jak bardzo ten film jest trudny. Moim zdaniem - trudniejszy wręcz od szekspirowskiego oryginału. Ale jak się wczuć w ten klimat - cudo.

PS "Makbet" jest też dobrym podglądem na to, jak może wyglądać filmowy "Assassin's Creed" - również w reżyserii Kurzela, również z Fassbenderem i Cotillard w rolach głównych.

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!

3 komentarze:

  1. A jak ma się ten Makbet do wersji Polańskiego i wersji japońskiej?

    OdpowiedzUsuń
  2. Moja koleżenka uciekła do biblioteki po pierwszej zbrodni. Dzień sprawdziany: 1 a mogła przeczytać chociaż plan wydarzeń.

    OdpowiedzUsuń