Własność 2.0 - mieć wszystko i nie mieć nic


Od jakichś dziesięciu lat kolekcjonuję gry wideo. Kiedyś kupowałem ich zdecydowanie więcej, dziś mam o wiele mniej czasu na ślęczenie przed telewizorem. Podczas przeprowadzki do Krakowa moja głupota nakazała mi wziąć ze swój cały growy dorobek życia, wioząc w kartonach coś koło dwóch setek gier.

Lubię mieć gry. Nie lubię się z nimi rozstawać, nie lubię sprzedawać, wymieniać, cokolwiek. Chce móc mieć możliwość wrócenia do nich kiedyś, choć całkiem możliwe, że w przypadku większości tytułów nigdy to nie nastąpi. Ostatnio jednak coś sobie uświadomiłem - chcę gier, ale już niekoniecznie pragnę płyt i pudełek z nimi.

Początkowo dość niepewnie podchodziłem do cyfrowej dystrybucji. Nie mogłem dotknąć fizycznej wersji gry, sam program wgrany na konsoli był dla mnie rzeczą wyjątkowo ulotną. W pewnym momencie zacząłem się jednak do tego przekonywać, bowiem najlepsze promocje na gry trafiały się właśnie w cyfrowej dystrybucji. 

Taki totalny przełom nastąpił jednak u mnie dopiero niedawno. Szukałem "Wiedźmina 3" na Xbox One w okolicach premiery. Nie było go praktycznie nigdzie. Empiki, Media Markty, Saturny - półki były puste. A ja chciałem w to cholerstwo wreszcie zagrać. Zwróciłem się więc do cyfrowej dystrybucji. Ale nie jakichś kodów z Allegro, które pozwalały na dorwanie gry trochę taniej, choć tak naprawdę nie do końca legalnie. Wszedłem na Xbox Live i kupiłem "Wiedźmina". Za dyszkę mniej niż wersja pudełkowa. I jestem z tego cholernie szczęśliwy.

Zero wkładania i wyciągania płyty po każdej rozgrywce. Zero kurzu zbierającego się na pudełku. Zero dokładania kolejnej cegiełki do rzeczy, które wkrótce będę musiał przetransportować do innego mieszkania. Mam tę grę - a jednocześnie jej nie mam.

Tak samo było z książkami. Coraz rzadziej zdarza mi się kupować cokolwiek w wersji papierowej. Robię wyjątki naprawdę rzadko, ostatnio np. dla "Pieśni Lodu i Ognia", którą chciałem mieć na półce. Poza tym - biorę na Kindle'a wszystko co się da. Jeśli mam wybór między wersją fizyczną a cyfrową - wybieram praktycznie zawszę tą drugą. 

Dlaczego? Bo czytnik jest wygodniejszy, poręczniejszy, lżejszy. Bo nie kurzy się jak tona ksiąg na półkach i tysiącstronicowa książka nie zajmuje w wersji cyfrowej pół torby. Bo Kindle pomieści w sobie więcej książek niż niejedna półka. I dlatego przy ostatniej przeprowadzce jakieś 95% swoich książek papierowych, które miałem w Krakowie, odesłałem do rodzinnego domu. Podobnie zrobiłem ze sporą rzeszą gier.

Wreszcie - muzyka. Jeszcze niedawno postanowiłem: "chcę zacząć składanie własnej kolekcji płyt". Dziś kupuję tak naprawdę 2-3 krążki w wersji fizycznej na pół roku. Mam Spotify z dostępem do zdecydowanej większości muzyki, jakiej potrzebuję. Zero przegrywania krążków na komputer, a potem na telefon. Po prostu odpalam aplikację, gdziekolwiek jestem, na jakimkolwiek urządzeniu. I już - mam całą potrzebną muzykę.

Kiedyś byłem przeciwny cyfryzacji wszystkiego, przenoszeniu się mediów do internetu. Chciałem dalej móc dotykać książek, gazet, książeczek od gier i płyt muzycznych. Dziś tego nie potrzebuję. Jeśli Wam zależy - kupujcie fizyczne wersje, nie przeszkadza mi ich istnienie. Ale ja już teraz czuję, że nie potrzebuję każdego produktu kupować jako osobnego "czegoś". Mam telefon, tablet, komputer, czytnik i konsolę. Pięć urządzeń, na których mogę trzymać całą bibliotekę, cały sklep z grami, całą muzykę świata.

Ba, nie potrzebuję nawet tych rzeczy mieć na swoich urządzeniach. Wystarczy, że będę miał do nich nielimitowany dostęp. Chmura - oto kolejna era cyfryzacji wszystkiego co się da. I do tego właśnie zmierzamy - do wygody i minimalizmu. I mi, pełnemu doświadczeń w kwestii tego, jak fizyczne rzeczy potrafią w życiu zawadzać, to wszystko się jak najbardziej podoba.

0 komentarze: