Dwa tomy wiedźmińskich opowiadań rozniecają w czytelniku pragnienie przeczytania całej kilkutomowej powieści z tego świata. Szczególnie u mnie, zdecydowanie wolącego długą, jednolitą historię niż kilka krótszych wyciętych scen z życia jakiegoś bohatera. I choć w przypadku sagi Sapkowskiego forma opowiadań naprawdę bardzo dobrze się sprawdzała (szczególnie w drugim tomie, „Mieczu przeznaczenia”) i tak z niecierpliwością oczekiwałem pierwszej części pełnokrwistej powieści.
Fabuła
„Krwi elfów” bardzo szybko pokazuje, że błędne jest mówienie, iż przed zabraniem się za wiedźmński cykl „MOŻNA” przeczytać wcześniejsze opowiadania. O nie –
przez nie zdecydowanie TRZEBA najpierw przebrnąć. Historia w „Krwi elfów” wiele
traci bowiem bez wiedzy na temat tego, co działo się w życiu Geralta wcześniej, jak
poznał Yennefer czy Jaskra, a wreszcie: kim w ogóle jest ta cała Ciri?
Bo
to o tej ostatniej, małej, białowłosej dziewczynce jest tak naprawdę ta
opowieść. Jest Geralt, owszem, podobnie jak spora rzesza innych postaci. Ale na
pierwszy rzut oka widać, że cała ich obecna historia jest podporządkowana
właśnie niepozornej Ciri. I dobrze, bo to ona zdaje się w dużej mierze napędzać
wątek polityczny w książce Sapkowskiego.
Ten
natomiast zapowiada się na naprawdę obiecujący i napawa sporym optymizmem w
kwestii tego, czego możemy oczekiwać po kolejnych częściach sagi. Są władcy, są
buntownicy, są tłamszone przez ludzi rasy. Konflikty z książki można odnieść do
całej rzeszy rzeczywistych problemów z naszej historii czy wręcz
teraźniejszości, a to się zdecydowanie ceni. Choć „Pieśń Lodu i Ognia” Martina
polityką stoi, to wątek ten u Sapkowskiego zdaje się być o wiele bardziej
uniwersalny i prawdziwy.
„Krew elfów” ma wszystko to, co dobrego było w opowiadaniach: słowiańską swojskość (choć nie taką, by nie zrozumiał jej ktoś z zagranicy), klimat, interesujących bohaterów. Zarzut mam jeden, acz spory – mało się w tej książce dzieje. Wielkich wydarzeń jest tu jak kot napłakał i choć wszystko płynie w odpowiednim, moim zdaniem, tempie, kończy się zdecydowanie zbyt szybko. A może to ja jestem po prostu przyzwyczajony do tego, że tomy cyklów fantasy muszą być grubymi tomiszczami?
Mimo
tego, zdecydowanie mogę już powiedzieć wprost: „Wiedźmin” to must-read, nie
tylko dla najwierniejszych fanów fantasy. Wciągająca, mocna historia, osadzona nie tyle w „typowym”, co "uniwersalnym" świecie. Sięgnąć po prozę
Sapkowskiego więc po prostu trzeba – poczynając jednak zdecydowanie od dwóch
tomów opowiadań.
0 komentarze: