Knajping: Vegab, czyli... wegański kebab


Wegańskie burgery udowodniły mi, że można zrobić dobre, bezmięsne jedzenie nawet wtedy, gdy dane danie wydaje się absurdalne bez akompaniamentu mięsa. Dlatego, gdy miałem opcję spróbowania jakiejś kolejnej nowości z wegetariańskiego światka - z uśmiechem na twarzy to robiłem. Nie mogłem więc nie skusić się na kolejną, jeszcze dziwniejszą niż wegeburgery rzecz - wegański kebab.

Vegab to nowy wegepunkt na mapie Krakowa. I to punkt bardzo młody, bo otwarty raptem w ostatnią sobotę. Na facebookowym wydarzeniu zapraszającym na "wielkie otwarcie" knajpki swoje przybycie zadeklarowało aż około 800 osób. Oczywiście, pewnym było, że spora ich część ostatecznie nie przyjdzie. Kolejek jednak i tak można się było spodziewać.

I rzeczywiście - w okolicach godziny 15 trzeba było postać w kilkuosobowej kolejce, by dostać swój kebab (lub cokolwiek innego, co sobie zażyczymy). Knajpka - delikatnie mówiąc - do dużych nie należy, więc praktycznie cała miejscówka była zapełniona. Gdy już się natomiast dotarło do kasy, miła obsługa zmuszona była poinformować nas o trochę mniej miłej sytuacji - na swoje jedzenie trzeba będzie trochę poczekać. Na szczęście wcale nie aż tak długo, jak zapowiadano. Swój wegekebab miałem dostać po minimum pół godziny - ostatecznie dorwałem go po około 15 minutach.

Wrażenia? Cóż... Szczerze liczyłem na to, że będą mógł napisać o Vegabie w samych superlatywach, wychwalając ich, jakiego to super jedzenia nie robią i jak to wegański kebab może spokojnie zastąpić ten prawdziwy, mięsny. Niestety - nie jest tak różowo.


Przede wszystkim - danie jest stosunkowo bezpłciowe. Mieszance warzyw i sojowego "mięsa" brakuje wyrazistości, czegokolwiek, co po pierwszym kęsie spowodowałoby wyraz błogości na twarzy i chęć jak najszybszego spałaszowania całości. Do tego dochodzi fakt, że placek, w który zawinięty jest "kebab", w pewnym momencie zaczyna pękać, przez co wypływa z niego sos, a i jakieś warzywo może nam uciec na stolik.

Problemem jest również ilość "mięsa" w placku. Niby wziąłem wersję "maksi", czyli z podwójną dawką sojowego kebsa, a jednak po spałaszowaniu wszystkiego nie byłem przesadnie najedzony. Zapłaciłem za to 17 złotych, czyli o 5 peelenów więcej od normalnego placka. Ten z kolei jest takich samych rozmiarów co "maksi", jednak zawiera w sobie mniej "mięcha". Boję się sprawdzać, co to znaczy to "mniej", skoro w mojej niby-wypasionej wersji miało być sojowego przysmaku dużo.

Nie zrozumcie mnie źle - vegab nie jest zły. To nie jest tak, że nie da się go przełknąć. Ale też nie ma się po prostu czym zachwycać. Zje się całość bez problemu, ale co to za przyjemność? Tak jak wspomniałem - brakuje vegabowi wyrazistości, a i nad przelicznikiem cena/ilość fajnie by było trochę popracować.


Spróbowałem również lazanii, którą wzięła znajoma. Temu również brakowało wyrazistości, a na dodatek danie było stosunkowo chłodne. W ofercie Vegabu są też wegańskie hot dogi, "sushi burrito" (czyli w zasadzie rolka sushi maki bez ryby) oraz trochę różnego rodzaju napojów, pokroju smoothies czy różnego rodzaju mleka.

Można wpaść dla testów, ale nie spodziewajcie się niczego nadzwyczajnego. Pewnie od czasu do czasu będę jednak zaglądał do Vegabu, by sprawdzić, jak knajpce się powodzi i czy zaczyna ewoluować w lepszym kierunku. Jeśli tak się stanie - poinformuję o tym na blogu. Trzymam kciuki, bo takich nietypowych knajpek w Krakowie potrzeba.

Na razie jednak, jeśli nie jesteście wege - idźcie lepiej do Turasa.

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!
---
Wszystkie zdjęcia pochodzą z fanpage'a Vegabu.

0 komentarze: