NIE dla tabletów i laptopów na studiach


Na jednych z zajęć na studiach, bodajże na drugim roku, prowadzący powiedział nam na wstępie: „U mnie nie można używać laptopów i tabletów. Nawet do robienia notatek”. Spora część osób spojrzała się po sobie ze zdziwieniem. Cóż jednak zrobić – trzeba było to zaakceptować.

Przesadzone byłoby powiedzenie, że elektroniczne urządzenia wyparły klasyczne zeszyty w kwestii robienia uniwersyteckich notatek. Nawet w czołowych amerykańskich filmach częściej studenci dzierżą w rękach długopis niż klepią palcami w klawiatury czy ekrany dotykowe. Są jednak i tacy, którzy całkowicie przerzucili się na nowe technologie. I ja im się nie dziwię.

Na komputerze czy tablecie pisze się po prostu szybciej, a i ręce mniej bolą przy długotrwałym notowaniu. Osoby siedzące na zajęciach z takimi urządzeniami, rzadko są tymi, które pod nosem cicho mruczą z oburzeniem na wykładowcę: „czemu on tak szybko przewinął ten slajd…”. Ja sam parę razy korzystałem z notowania na komputerze i dostrzegłem jego ogromne zalety. Mimo tego – pozostaję przy tradycyjnym długopisie i zeszycie (choć ręcznie piszę gorzej niż tragicznie). Co więcej – zgadzam się z tym, że laptopy i tablety powinny być z sal wykładowych wyrzucone. Dlaczego?

Bo w komputerze wszystko kusi. Kusi szczególnie Internet, ze swoim zastępem różnorodnego contentu do sprawdzenia. Slajd przepisany? No to czas na odwiedzenie Facebooka, wszelkich stron z memami, portali informacyjnych, portali specjalistycznych i tych, które zwykle nas zupełnie nie obchodzą. Ale teraz to robimy – bo się nam nudzi. Bo wpadliśmy w technologiczną pułapkę.

Nie wszystkie wykłady są ciekawe – przyznaję bez bicia. Czasem trafi się nudniejszy temat, czasem (co jest o wiele gorsze) nudny prowadzący. I wtedy technologia w jakimś stopniu nam sprzyja, bo pomaga się na chwilę oderwać od czegoś, co działa na nas niczym najlepsza kołysanka. W ten sposób jednak możemy szybko dojść do wniosku, że… Internet zawsze jest ciekawszy!

Pozostajemy więc odcięci od zajęć przez cały czas ich trwania, jesteśmy zupełnie w innym świecie. I nie, to nie jest zwyczajne gdybania wzięte znikąd. Różnicę w zaangażowaniu studentów widać gołym okiem. Wystarczy być choć raz na „standardowych” zajęciach oraz takich, gdzie wykładowca mówi: „u mnie nie używamy laptopów/tabletów/telefonów”.

Nagle, „z braku laku”, wszyscy skupiają się na tym, co opowiada wykładowca. Słuchają, stają się aktywniejsi, poprzez zadawanie pytań czy częstsze odpowiadanie na te zadane przez profesora. Nic ich nie rozprasza, nic nie kusi, by oderwać się od zajęć. I nawet, jeśli będziemy patrzyli na świat sennym okiem, a kolejne ważne słowa będą nam wlatywały jednym i wylatywały drugim uchem – coś jednak w mózgu zostanie. „Coś” – czyli na pewno więcej niż gdybyśmy całe zajęcia zajmowali się ekranem komputera czy tabletu.

Dlatego ja, choć sam korzystam często z dobrodziejstw technologii i na zajęciach przeglądam sieć czy czytam książki lub komiksy – jestem za tym, by ktoś nas, studentów, zmusił do zaprzestania tych niecnych praktyk. Byśmy wszystko mieli w formie papierowej, fizycznej – choćby ucierpiało przez to trochę biednych drzew. Domagam się uniwersyteckiego „dura lex sed lex” – ot co!

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!
---
Nagłówek postu powstał na podstawie zdjęcia z serwisu Flickr.com

6 komentarzy:

  1. Pewnie, zakażmy tabletów, notebooków, hiperbooków, a także telefonów, bo mogą nas rozproszyć. Otóż nie! Na początku wszystkiego jest człowiek i to on decyduje czy się rozproszy, czy uważa na zajęciach lub w ogóle na nich nie uczestniczy. W zeszycie można pisać coś nie na temat lub przeglądać stare notatki, a wiec to też artefakt związany z ryzykiem! Więcej podmiotowości i (jeśli taka wola) samodyscypliny, nikt nie jest na studiach dzieckiem :v

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie bardziej niż cokolwiek rozprasza długość zajęć. Nie ważne, czy z rana, czy wieczorem, po około 50-60 minutach wyłączam się na kilka minut, nie jestem po prostu w stanie utrzymać uwagi te 1,5h. A to jest okrutnie słabe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O to, to! Przerwa po 45 minutach wykładu powinna być wymogiem formalnym, aby odpowiednio odświeżyć mózg!

      Usuń
    2. Zgadzam się, aczkolwiek - z drugiej strony - idiotyczne dla mnie były zawsze szkolne przerwy 5-minutowe. Optymalnie na studiach wrzuciłbym godzinne zajęcia (mogłoby wtedy ich być więcej, np. zamiast jednego 1,5h - 2 po 1h) + 15-20 min przerwy między nimi.

      Usuń
    3. Dużo zależy od prowadzących. Ja mam kilku takich, którzy co jakiś czas rzucą anegdotą bardzo luźno związaną, bądź nawet oderwaną od tematu. Jest chwila na zresetowanie się, pomyślenie o czymś innym i powrót do skupienia nad tematem.

      Usuń
    4. Trafnie Panie Adamie! Ależ konstruktywna i kulturalna rozmowa! :D

      Usuń