Moja ulubiona piosenka


Gdy myślę o najbardziej niekomfortowym pytaniu, jakie ktoś mógłby mi zadać, nie zagłębiam się w przesadnie głębokie, ambitne tematy. Najgorsze jest bowiem dla mnie to pytanie, na które zwyczajnie nie mam odpowiedzi. Gdy więc ktoś próbuje wyciągnąć ode mnie nazwę ulubionego zespołu czy artysty - zwyczajnie nie wiem, co mam powiedzieć.

Ulubiony zespół mogłem mieć w podstawówce czy gimnazjum. Bo świat muzyki tak naprawdę dopiero liznąłem i moje horyzonty w tym przypadku nie były zbyt szerokie. Zdarzało się nawet, że ulubiony zespół się zmieniał. Każdy kolejny był na miesiąc, pół roku, rok. Bo ciągle udawało się znaleźć coś lepszego, co wtedy wydawało mi się "tym najlepszym".

Dziś przed pytaniami o ulubiony zespół czy artystę po prostu uciekam. Nie chcę odpowiadać nawet na: "kto jest Twoim ulubionym raperem?". Bo też nie wiem. Bo znam ich wszystkich zbyt dużo i zbyt bardzo wielu z nich lubię, by postawić jedną osobę czy band nad wszystkich innych. I nie mam potrzeby szukać tego jedynego, najważniejszego "idola". Z muzyką na szczęście jest inaczej niż z kobietami. Kochać można wiele płyt na raz i nikt nie robi Ci z tego powodu problemu.

Ostatnio jednak utwierdziłem się w przekonaniu, że mam w kategoriach muzycznych coś, co mogę nazwać rzeczą ulubioną. Długie miesiące zajęło mi zaakceptowanie, iż ten jeden konkretny kawałek mogę postawić na piedestale.

Nie jest to (w jakichś formalnych ramach) najlepszy utwór, jaki słyszałem w swoim życiu. Znalazłoby się sporo takich, które są znacznie bogatsze muzycznie i kocha je cała masa ludzi. Całkiem możliwe, że gdy już odpalicie tę moją ulubioną piosenkę, będziecie zdziwieni. Możecie spodziewać się czegoś innego, czegoś o wiele bardziej zaskakującego. Nie nastawiajcie się więc na kawałek, który i Wy musicie pokochać.

Ja jednak go uwielbiam. Od mniej więcej roku katuję go niemiłosiernie, znając już chyba każdy jego akord. To nie jest zresztą trudne, bo prostota to jedna z najważniejszych rzeczy, budujących tę piosenkę. Minimalizm uderzający przez prawie siedem minut - bo tyle trwa "jedyna słuszna", wydłużona wersja oryginalnego tracku. Minimalizm w dźwiękach, w tekście, w skomplikowaniu całości (czy raczej braku tego skomplikowania).

Ciągle pamiętam, gdy pierwszy raz usłyszałem ten kawałek. Mam wręcz wrażenie, że na stałe zapisuje mi się w głowie każda sytuacja, w której go słucham. Pewnie jest to niemożliwe, ale zawsze, gdy ponownie odpalam tę piosenkę, pojawiają mi się przed oczami sceny z licznych miejscówek, puszczone w slow-motion. We wszystkich z nich słuchałem właśnie tego kawałka.

Klimat - oto za co uwielbiam tę piosnkę. Zawsze taki sam - nieważne, czy kawałek gra w słuchawkach w lesie w środku nocy, na gorącej plaży latem czy podczas pierwszych dni wiosny.

Ten jeden utwór stanowi cały soundtrack mojego życia.

Posłuchajcie.

3 komentarze:

  1. Przez przypadek wkleiłeś zły link. Tutaj poprawka: http://youtu.be/mzOawJ_wbt4

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też się pomyliłeś. Przecież wiadomo, że chodzi o... https://www.youtube.com/watch?v=xZYWfolF0Bg

      Usuń
    2. Wytoczyłeś ciężkie działa, kolego...

      Usuń