Smutek, płacz i chińskie bajki


Nie jestem nikomu potrzebny. Wszyscy wokół mnie nienawidzą. Jestem samotny, odcięty od całego świata. Chcę zostawić ludzi z tyłu i chcę by oni zostawili mnie. Sam nie wiem, co mam ze sobą robić i przeżywam kryzys dwudziestolatka. Jestem nieudacznikiem, idiotą i nieumiejącym kochać egoistą.

Jak wybrnąć z takiej sytuacji? Obejrzeć "chińskie bajki".



Spośród wielu powodów, z jakich ludzie wzięli się za oglądania kultowego już anime "Neon Genesis Evangelion", ja wybrałem chyba ten najgłupszy. Przypadkowo odpaliłem absurdalny filmik, w którym wycięte sceny z wywiadu z Donaldem Trumpem, radykalnym kandydatem na prezydenta USA, tworzą zlepek głoszący, iż nasz bohater "wypowiada wojnę anime". Na końcu z jego ust padają zaś słowa: "nie widziałem nawet Evangeliona". Następuje błysk ekranu i oto Trump unosi się na błękitnym niebie, a w tle przygrywa muzyka z anime. Jakiego? Właśnie "Neon Genesis Evangelion".

Oglądałem ten filmik wielokrotnie i ciągle mnie on śmieszył. Wreszcie więc przełamałem się i postanowiłem sprawdzić, jak bardzo stanie się on zabawny, gdy będę już dokładnie wiedział, czym jest ten cały "Evangelion". I tak oto, w najgłupszy sposób w historii, zabrałem się za oglądanie jednego z najbardziej kultowych anime w historii.


26-odcinkowa seria początkowo może zmylić. Wydaje się bowiem, że nie ma nic przesadnie wyjątkowego w historii, która jest nam tu okazywana. Ziemię (a z jakiegoś powodu konkretnie Tokio) ciągle atakują Anioły - ogromne stworzenia, których celem zdaje się być unicestwienie ludzkości. By z nimi zawalczyć, opracowane zostają specjalne biomechy, tytułowe Evangeliony, potrafiące obronić miasto przed inwazją. W jednym z nich ma zasiąść Shinji Ikari, syn szefa NERVu, organizacji odpowiedzialnej za walkę z Aniołami.

Początkowe odcinki to w dużej mierze rzeczywiście wprowadzenie do tutejszego świata. Ciągłe walki Evanglionów z kolejnymi Aniołami to coś, co może zmylić widza i ukryć przed nim sedno tego serialu. Wszelkie batalie i intrygi okazują się bowiem być ostatecznie jedynie napędem dla opowieści o samotności i smutkach dotykających bohaterów. Czerpiące z psychoanalizy Freuda, egzystencjalizmu czy chrześcijaństwa anime okazuje się być czymś, co w wersji książkowej mogłoby być uznane za powieść filozoficzną.

To widać szczególnie w dwóch ostatnich odcinkach serialu, które są esencją evangelionowego "dziwactwa". Zamiast odpowiadać na najważniejsze pytania dotyczące fabuły serialu, twórcy zabierają nas do głowy swoich bohaterów, robiąc nam sieczkę z mózgu, a potem składając go na kawałki. Wielu to skrytykowało, dlatego ostatecznie powstały też dwa filmy pełnometrażowe, które zaprezentowały alternatywną wersję ostatnich odcinków serialu.


Zapytacie: "co ma to jednak wspólnego z pierwszym akapitem dzisiejszego tekstu?". Sedno tkwi w historii Shinjiego, którą przeżywamy razem z nim. To dziwny bohater, nie do końca będący jednym z tych łatwych do polubienia. Ale jest w nim coś takiego, że szybko można poczuć powiązanie z jego historią i jego uczuciami. Nawet, gdy wydaje nam się, że jesteśmy zupełnie inni od niego, gdy nie potrafimy zrozumieć żadnego z jego wyborów. Bo ostatecznie, podczas finału tej opowieści, wszystko staje się wreszcie jasne.

Może więc rzeczywiście "Neon Genesis Evangelion" jest lekarstwem na smutek, płacz i "kryzys dwudziestolatka"? To rzecz dla dorosłych, choć jej głównymi bohaterami są dzieci. Bo to przez opowieść o dzieciakach najłatwiej pokazać, jak wiele głupot robimy także my - rzekomo dorośli.

Na początku "Evangelion" Cię przemieli i doprowadzi do stwierdzenia, że nie jesteś wcale lepszy od Shinjiego. Potem jednak, za pomocą raptem jednej sceny, złoży Cię z powrotem i postawi na nogi. "Neon Genesis" nie jest anime bezbłędnym, ale po jego obejrzeniu bez trudu da się zrozumieć cały kult narosły wokół niego. Mocna rzecz, pokazująca zupełnie inną sferę anime niż ta, którą znamy z mainstreamowych shonenów, pokroju "Dragon Balla" czy innego "Naruto". Ja jestem kupiony. Zdruzgotany i poskładany.

Podoba Ci się na MajkOnMajk? Polub więc jego FACEBOOKOWY FANPAGE i dołącz do SUBSKRYPCJI MAILOWEJ, by być na bieżąco z najnowszymi postami na blogu!

3 komentarze:

  1. Death Note na propsie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymałem się do tej pory z dala, bo myślałem, że ma jakoś mnóstwo odcinków. Okazuje się jednak, że jest ich raptem 40, więc może ogarnę w najbliższym czasie.

      Usuń
  2. Oglądałeś z dubbingiem angielskim czy japońskim?

    OdpowiedzUsuń