Trzy minuty do zbawienia

Od dobrego miesiąca sytuacja mojego transportu na uczelnię trochę się pogorszyła. Trwa obecnie w Krakowie ogromny remont linii tramwajowej aż do Nowej Huty, przez co wszystkie połączenia w tamtym kierunku zostały zawieszone. W tym, niestety, również i moje. Na szczęście wszyscy mieszkańcy tychże okolic nie zostali pozostawieni na pastwę losu. Podstawione zostały bowiem autobusy zastępcze.

Jeżdżą one co prawda tylko do Ronda Mogilskiego, ale stamtąd mam już raptem dwa przystanki tramwajem do centrum. Jest zdecydowanie lepiej niż przypuszczałem, bo wszystko to przebiega naprawdę sprawnie. Wysiadam spokojnie z autobusu, schodzę parę schodków w dół i zawsze mam już podstawiony pod nos odpowiedni tramwaj. Przesiadka zajmuje pół minuty, a cały dojazd przedłużył się przez to o jakieś dwie czy trzy. Konkretny minus jest jeden - zatłoczone autobusy.

Tramwaje, którymi zazwyczaj jeździłem w normalnych okolicznościach na uczelnię, o ósmej rano były już całkowicie zapchane. Pomimo tego, że posiadały zwykle aż trzy wagony. Wyobraźcie sobie teraz, że cały autobus ma mniej więcej wielkość jednego takiego wagonu. Zdarza się więc, iż ludzie dosłownie wylewają się z tego pojazdu. Czasem jednak pojawia się możliwość, by takiej sytuacji uniknąć.

Ot, opowieść z wczoraj. Godzina osiemnasta, wracam z uczelni i czeka mnie przesiadka na Rondzie Mogilskim z tramwaju na autobus. Wskakuję po schodach i idę raźnym krokiem w stronę czekającego już pojazdu. Nie tylko ja zmierzam w tamtym kierunku. Moich współtowarzyszy różni jednak coś ode mnie - ja idę sobie spokojnym krokiem, oni natomiast biegną co sił w nogach. 

Tutaj małe wtrącenie ode mnie, bowiem tego precedensu nie rozumiem. Gdy patrzę na tych ludzi, zastanawiam się - po cholerę oni biegną? Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się, by bus ten przede mną uciekł, choć ja nigdy w jego stronę nie pędzę na złamanie karku. Może więc chodzi tym ludziom o zajęcie tzw. "dobrego miejsca"? Problem jest jeden - zazwyczaj w tym momencie wolnych siedzeń już nie ma, a jak wtoczy się do autobusu cały tłum ludzi, to i tak zostaniesz ściśnięty do granic możliwości. 

Wróćmy jednak do sedna wczorajszej sytuacji. Podchodzę dość swobodnym krokiem do magicznego pojazdu i spoglądam na wszystkie drzwi. Wnioskuję automatycznie: po raz pierwszy w tym busie za cholerę nie ma miejsca. Ludzie już prawie wypadają za drzwi, a gdybym wszedł tam, pewnie musiałbym wąchać pot kilkunastu innych osób jednocześnie. Brzmi cudownie, prawda?

Niektórzy jednak mają to w dupie. Wbijają się tam, gdzie już nie ma miejsca. Do ostatnich drzwi podbiega starsze małżeństwo i również wpycha się do środka. Damie wystają nawet na zewnątrz fragmenty butów. Następuje pierwsza próba zamknięcia tych drzwi przez kierowcę - nieudana. Druga próba - nieudana, choć małżeństwo stara się przycisnąć resztę ludzi do ścian, jak to tylko możliwe. Trzecia próba - wreszcie udana. Autobus z sapaniem rusza w drogę. A ja? Ja nie wsiadłem.

Naprawdę, nie miałem ochoty tłoczyć się i utrudniać życia innym, tak jak Ci, którzy przybiegli i wbili się w tłum na ostatnią chwilę. Jest wieczór, nigdzie mi się nie spieszy. To, czy wrócę do mieszkania trzy minuty później mnie nie zbawia. A większej różnicy czasu raczej nie będzie, bo oto podjechał już drugi autobus i wpuścił tych, którym również nie chciało się przepychać, do środka. 

Ruszyliśmy dosłownie po wspomnianych trzech minutach. Czy ten bus też był zatłoczony? Nie! Co więcej, kilka siedzeń było nawet wolnych. I teraz wyobraźcie sobie, że gdyby Ci, którzy tak bardzo pragnęli dotrzeć do domu sto osiemdziesiąt sekund wcześniej, poczekali na ten drugi bus, nie musieliby się w ogóle tłoczyć, a może nawet i by spokojnie usiedli. Muszę szczerze przyznać - pod nosem szczerze się z nich zaśmiałem.

Mój śmiech okazał się jeszcze większy, gdy na moim przystanku końcowym dogoniliśmy ten wcześniejszy autobus. Wstałem z całkiem wygodnego siedziska, spokojnie wyszedłem i minąłem się z ludźmi, którzy przez kilka ostatnich minut dusili się w zatłoczonym pojeździe. Wyszło więc ostatecznie na to, że nawet tych stu osiemdziesięciu sekund przewagi nie mieli oni nade mną.

Zresztą, nawet jeśli udałoby się im dotrzeć wcześniej: czy warto było w tym celu tłoczyć się, zamiast poczekać kilka sekund na kolejny autobus? Moim zdaniem nie, ale któż to wie - może dla kogoś trzy minuty są istotnie zbawienne? Smutne jednak musi być życie takich ludzi, walczących o każdą drobną sekundę wolnego czasu.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

Źródło: Flickr.com

6 komentarzy:

  1. najśmieszniejsze jest to, że większość pewnie tak pędzi po 3 dodatkowe minuty przesiedziane względnie bezproduktywnie przed telewizorem albo kompem.
    btw, 3 min = 90 sekund ? :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oh damn, ależ błąd z rozpędu, czas poprawić! Dzięki! :D

      Usuń
    2. do usług :D nie wiem tylko, czy powiniem się zahashtagować jako nazista matematyczny, czy może fizyczny?

      Usuń
    3. Kurczę, to jest dobre pytanie! Może po prostu "nazista nauk ścisłych"? :D

      Usuń
  2. Ale się Ciebie dobrze czyta, jestem pod wrażeniem!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, zawsze się takie słowa mega miło czyta! :)

      Usuń