True Detective - mistrzostwo czy przehajpowany średniak?

"True Detective" to jeden z najnowszych seriali na rynku, który całkiem niedawno zarówno rozpoczął, jak i skończył swój pierwszy sezon. Zebrał on naprawdę wiele pozytywnych opinii w sieci, przez wielu będąc wynoszonym wręcz na piedestał show wszelakich. Początkowo najważniejszym aspektem, dla którego sam chciałem rozpocząć swą przygodę z "Detektywem" była mała ilość odcinków, a więc brak konieczności długiego nadrabiania zaległości. Ostatecznie jednak przekonał mnie inny argument: miał to być rzekomo serial podobny do kultowego "Twin Peaks". Czy rzeczywiście tak jest?

Odpowiem Wam już na samym początku: nie. Porównanie "True Detective" do słynnego dzieła Lyncha jest mocno chybione, łączy te produkcje bowiem raptem parę elementów. Chociażby motywy okultystyczne, zabójstwo jako główny motor napędowy czy bardzo wyrazista postać głównego bohatera, policjanta. I to nie jest nawet tak, że seriale te są w tych właśnie elementach wyjątkowo do siebie podobne.

Oto bowiem w "Twin Peaks" wszystko jest naprawdę szalone, surrealistyczne i metaforyczne. Tutaj natomiast wszystko można wyjaśnić w jakiś sposób i nie zostajesz wrzucony w wir niemożliwych sytuacji i motywów. Poza tym - u Lyncha główne zabójstwo było jedno, tu zaś szybko okazuje się, że do czynienia mamy z kilkoma sprawami. Bohaterzy-policjanci też się od siebie różnią. W "Twin Peaks" mieliśmy zabawnego, ale i niesamowicie przenikliwego agenta FBI, Dale'a Coopera, w "True Detective" dostajemy z kolei porcję dwóch ważnych postaci, będących jednak bardziej "zwykłymi" stróżami prawa.


Rust Cohle (Matthew McConaughey) oraz Martin Hart (Woody Harrelson) zostają sobie przydzieleni jako partnerzy. Ten pierwszy jest cichy, chłodny i bezkompromisowy, ten drugi natomiast posiada żonę i gromadkę dzieci, a do tego nazwać go można zdecydowanie bardziej towarzyskim. Nasza dwójka dostaje też od razu sprawę do rozwikłania: do wielkiego drzewa na polu, gdzieś na terenie Luizjany, zostaje przyczepiona martwa dziewczyna z wielkim porożem na głowie. To zdecydowanie nie jest zwyczajne zabójstwo.

Przez spory czas serial toczy się w dwóch przedziałach czasowych. Raz dostajemy paczkę scen z roku 1995, gdy miała miejsce wspomniana sprawa, by po chwili otrzymać naprawdę nieźle zmontowane sceny przesłuchań z czasów współczesnych. Wtedy bowiem akta zostają odkopane przez dwóch czarnoskórych policjantów, którzy w poszukiwaniu prawdy przepytują bohaterów sprzed parunastu lat, czyli Rusta i Harta. Dodaje to naprawdę sporo smaku, którego brakłoby, gdyby fabuła prowadzona była standardowo - z użyciem jednej jednego przedziału czasowego.

Wait, there's more! Kolejna naprawdę fajna sprawa to świetne wgłębienie się w myślenie głównych bohaterów. Ten serial to nie jedynie samo rozwiązywanie sprawy kryminalnej, ale również spojrzenie na przeszłość i obecne problemy trapiące Rusta i Harta. To jest naprawdę COŚ obserwować konfliktowe życie tego drugiego oraz przyglądać się prawdziwemu skurwysyństwu tego pierwszego. Rzadko zdarzają się w serialach tak świetnie nakreślone postaci (ze zdecydowanym naciskiem na Cohle'a). Weźmy takie "The Walking Dead" chociażby. Fajny serial, naprawdę go lubię, ale w przypadku postaci daleko mu do tej genialnej dwójki z "True Detective".

Nie wyszłoby to jednak tak dobrze, gdyby nie aktorzy. Woody Harrelson naprawdę świetnie pasuje do swojej roli łysego policjanta, takiego typowego stróża prawa, który najchętniej wracałby do domu i od razu zasiadał do oglądania meczu. Koniecznie z piwem w ręku. Ale to McConaughey zdecydowanie robi tu największą robotę. Damn, ależ ten facet świetnie gra! Gdybym spotkał go na ulicy, prawdopodobnie pomyślałbym, że on wręcz musi zachowywać się tak, jak jego serialowa postać. Wczucie w bohatera poziom over 9000. Pamiętajcie przy okazji, iż McConaughey zgarnął Oscara za rolę w "Dallas Buyers Club". A gdyby rozdawano oddzielne Oscary dla seriali, również i tam na pewno by wygrał.

Czy to jest serial perfekcyjny? Nie. Po pierwszym odcinku, a może nawet i po kolejnych dwóch czy trzech, możecie nie zrozumieć hajpu, jaki wokół niego się pojawił. I ja też muszę szczerze przyznać, już po obejrzeniu całego sezonu, że trochę przesadzone są te peany na jego cześć. To dobry serial, ba, wręcz bardzo dobry. Mimo to zdarzały się tu sceny, które nudziły, część z historii trwała nieproporcjonalnie krótko do innych. Jedne odcinki działy się wolniej, drugie szybciej. Brakuje mi tu pewnego ustandaryzowania w tym właśnie aspekcie.

Ale nie będę zaprzeczał - pod sam koniec byłem naprawdę zajarany chęcią oglądania kolejnych odcinków. I rzeczywiście, jak powiedział McConaughey w jednym z wywiadów: "True Detective" ogląda się jak bardzo długi film, nie serial. Nie czuję, żebym zmarnował te osiem godzin, bo bawiłem się naprawdę przednio. Na kolejny sezam zdecydowanie czekam, pomimo faktu, że ma w nim zostać zaprezentowana zupełnie inna historia. Co najgorsze - bez Rusta i Harta. Będzie mi Was brakować, chłopaki.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

0 komentarze: