Dallas Buyers Club

W przypadku "Dallas Buyers Club" moje stanowisko przed seansem było jasne i klarowne - praktycznie nic o tej produkcji nie wiedziałem. Nie sprawdzałem trailera, nie czytałem skrótów fabularnych, przed oczami śmignęło mi raptem parę klatek z całości. Mimo to obejrzeć film ten chciałem z powodu jego licznych nominacji do Oscara i paru nagród, które udało mu się zgarnąć. Czy było warto?


Ron Woodroof (Matthew McConaughey) jest elektrykiem, korzystającym z życia przez ćpanie, picie i pieprzenie kogo popadnie. Nie należy do ludzi bogatych, ale na najważniejsze dla niego przyjemności mu starcza. Pewnego dnia dowiaduje się jednak, że został zarażony wirusem HIV. Postanawia nielegalnie zdobyć dla siebie rzekome lekarstwo na chorobę, a potem rozwinąć to w biznes dostarczający pomocne tabletki do innych chorych.

"Dallas Buyers Club" wywołuje falę naprawdę ambiwalentnych emocji. Z jednej strony sporo tu czarnego humoru sytuacyjnego, który dla mnie był prawdziwym festiwalem funu. Druga strona medalu jest jednak diametralnie inna. Film ten bowiem ogromnie przetłacza, przeraża i zadziwia widza. Wylewają się z niego litrami przygnębienie, brutalność (nie fizyczna, lecz bardziej "duchowa", "psychiczna") czy tzw. "prawdziwość".

Nie będę już więc dalej ukrywał, że produkcja ta zrobiła na mnie naprawdę spore wrażenie. Nie mogłem się powstrzymać, by na napisach końcowych w duchu nie powiedzieć po prostu "wow". Wspomniane już emocje, połączone z naprawdę interesującą fabułą oraz teksańskim klimatem, wciągnęły mnie maksymalnie w świat Rona Woodroofa. Dosłownie nie mogłem odwrócić wzroku od ekranu podczas seansu.

Duża rolę w świetności tej produkcji stanowią same postaci. Ich świetna kreacja i wyrazistość są elementem, bez którego ten film byłby sporo gorszy. Charakteru dodają im zresztą aktorzy, którzy spisali się na medal, czy może raczej powinienem napisać: Oscara. I istotnie, słynną statuetkę zdobyła dwójka występujących tu mężczyzn: McConaughey za rolę główną oraz Jared Leto za genialne odegranie transseksualisty. I choć ten pierwszy zagrał naprawdę świetnie, tak chyba jeszcze większe brawa należą się temu drugiemu. Leto nie tylko bowiem podjął się trudnej roli, ale i wykonał swoją pracę tak, że naprawdę wielu aktorów mogłoby mu zazdrościć.

"Witaj w klubie" to zdecydowanie kolejny z moich tegorocznych faworytów oscarowych. Zdecydowanie plasuje się u mnie w trójce najlepszych produkcji nominowanych do głównej nagrody, tuż obok "Her" oraz "Wilka z Wall Street". Polska premiera miała miejsce dopiero wczoraj, więc serio - nie zastanawiajcie się, tylko pędźcie do kina. Kino najwyższej klasy ze świetnymi rolami i wybitnymi aktorami w roli głównej. Polecam.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej. Sprawdź również moje recenzje innych filmów nominowanych do tegorocznych Oscarów: "Tajemnicy Filomeny""Inside Llewyn Davis""Her""12 Years a Slave""American Hustle""Grawitacji" oraz "Wilka z Wall Street".

0 komentarze: