Piękni dwudziestoletni

"Marek Hłasko polskim Charlesem Bukowskim" - takie zdanie swego czasu miałem okazję usłyszeć od paru różnych osób. Jako zdecydowany fan twórczości tego drugiego pana, z zaciekawieniem przyglądałem się więc z oddali dziełom tego pierwszego. Gdy wreszcie znalazłem wolną chwilę, postanowiłem zaryzykować. Jako pierwsza, w moje łapska wpadła książka Hłaski, zatytułowana "Piękni dwudziestoletni". Czy spodobała mi się wystarczająco, bym chciał kontynuować swą przygodę z tym pisarzem?

"Piękni dwudziestoletni" to powieść pełna autentycznych wspomnień autora. Pełna przygód wyciągniętych wprost z jego życia, które zdecydowanie do standardowych nie należało. To historie o jego pracy w komunistycznej Polsce, przebywaniu zagranicą, alkoholu i upojnych nocach z kobietami. O tym, jak w jakiś sposób oszukiwał i o tym, jak sam był oszukiwany. Zbiór momentów czasem spędzonych w tłumie innych, czasem gdzieś na uboczu, samotnie.

Hłasko dryfuje gdzieś na granicy czegoś, co można by nazwać "etyką pisarską". Potrafi opowiadać o swoim życiu dosadnie, bez zbytnich upiększeń. Z drugiej jednak strony, powstrzymuje się przed takim zwulgaryzowaniem swych historii jak wspomniany Bukowski. Czasem ma się wrażenie, że Hłasko chce rzucić jakąś "kurwą" czy innym magicznym słowem, acz mimo to trzyma się swojego postanowienia "literackiej czystości".

Nie przeszkadza to jednak, a raczej jest co docenić. Tym bardziej, że rzadko dostaje się tak świetnie ukazane obrazy z czasów Polski komunistycznej. Ugłaskanie tyczy się tu co najwyżej języka, cała reszta pozostaje natomiast ostra i dosadna. Nawiązując do jednego z bożyszczy internetu: Hłasko "mówi jak jest". Albo raczej: "mówi jak było".

Mam jedynie wrażenie, że przy "Pięknych dwudziestoletnich" łatwo o rozkojarzenie. Co jest dziwne, bo tytuł ten ma cechy, będące podstawą książek, od których ciężko oderwać wzrok. Są ciekawe historie, całość nie jest przesadnie długa, a i wszystko płynie swobodnym tempem, bez przedłużeń. Ale może to tylko moja wina? Może tej książki po prostu nie powinno się czytać w tramwajach? Jeśli tak - proszę o przebaczenie.

Jak się więc można domyślić - moja przygoda z Hłasko na "Pięknych dwudziestoletnich" zdecydowanie nie poprzestanie. Daleko według mnie temu autorowi stylem czy też podejściem do literatury do Bukowskiego, acz nie zmienia to faktu, że peany na jego cześć są w sporym stopniu uzasadnione. Jeśli więc i Wy macie ochotę rozpocząć swą przygodę z panem Markiem - recenzowany dziś tytuł powinien być ku temu dobrą sposobnością.

6 komentarzy:

  1. polecam pętlę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo cenię Hłaskę, ale czy zaczynanie od "Pięknych, dwudziestoletnich" to dobry wybór?
    Co do Bukowskiego, z którym również miałem dużo styczności - nie jestem fanem takich porównań, w ogóle nie jestem fanem porównań. Wg mnie to inne postaci. Wspomniałeś o rozkojarzeniu, to chyba nie do końca wina tramwaju, ponieważ też odniosłem takie wrażenie. Może to kwestia wielu różnych historii?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja zacząłem i jestem przekonany do sięgnięcia po inne jego książki, więc chyba wybór całkiem dobry :)
      Tak jak wspomniałem, porównanie do Bukowskiego jest moim zdaniem zdecydowanie nie na miejscu, acz w sumie dobrze, że takie się pojawiło, bo kto wie, czy nie słysząc go, tak szybko bym po Hłaskę sięgnął.
      W kwestii różnorodności historii - również się nad tym zastanawiałem i chyba masz rację, że to właśnie w tym tkwi sedno rozkojarzenia.

      Usuń
  3. No jeśli już miałbym na siłę palcem wskazać polskiego Buka, to byłby to raczej Świetlicki.

    OdpowiedzUsuń