Czy dałbyś dupy, by ocalić przyjaciela?

W pewien wakacyjny wieczór ubiegłego roku, razem z przyjacielem popadliśmy wskutek alkoholowego upojenia w długą rozmowę. Jak to zawsze w naszym przypadku bywa: wiele zawierała ona rzeczy istotnych, wiele jednak pojawiło się też rozważań kompletnie idiotycznych. Poważne tematy przeplatały się więc i z tymi zwyczajnie śmiesznymi, i tymi poważnymi udającymi. W pewnym momencie doszliśmy do dialogu o mniej więcej takiej treści:

- Stary, słuchaj, jakby mniej kiedyś porwali i żądali okupu, to dałbyś im te pieniądze?
- No weź, nie ma innej opcji. Pewnie, że tak!
- A oddałbyś za mnie życie, gdyby jakiś psychol chciał, porywając mnie, dostać się do tak wielkiego blogera, jakim Ty jesteś?
- Z życiem byłoby mi się rozstać trudno, ale owszem, oddałbym swe życie za Ciebie, druhu.
(uwaga, teraz będzie ta najbardziej abstrakcyjna część)
- A jakby trafił się jakiś totalny porąbaniec i żądał, żebyś w ramach okupu dał mu dupy?
- Sorry, tego to nie. Zabić bym się dał, ale mój tyłek ma zostać nietknięty.

Ot, taka śmieszna historyjka z pijackiego życia wzięta. I my wciąż sobie czasem to z kumplem przypominamy i śmiejemy się z tego. Oczywiście to, że mój tyłek liczy się dla mnie bardziej od przyjaciela, jest mi non stop wypominane. Ale, cytując klasyka: "oj tam, oj tam". Ostatnio jednak wspomnienie to kołacze mi w głowie z mniej humorystycznych powodów. 

"Oddałbym za Ciebie życie" to taki frazes, który wiele osób rzuca na wiatr przy każdej możliwej okazji. Gdy wyznaje miłość swej drugiej połówce i chce uczynić ten gest bardziej patetycznym. Gdy - tak jak ja - upije się z dobrym kumplem. Lub gdy chce w ten sposób stworzyć jakiś niepisany pakt z najbliższymi mu przyjaciółmi. 

Ja przyznaję - też kilka razy takie słowa wypowiedziałem. Nie przesadnie wiele, ale jednak. Część z nich związana nawet była z osobami, z którymi dziś praktycznie kontaktu nie mam, więc pewnie i życia bym za nie nie oddał. Co jednak z tymi, będącymi wciąż mi osobami bliskimi? Zacząłem się zastanawiać: czy na pewno bym poświęcił się aż tak dla nich?

Kiedyś pewnie bym powiedział: no pewnie! Dziś też szczerze przyznam, że na tę chwilę chciałbym oddać za nich życie. Problem jest taki, iż obecnie egzystuję sobie z daleka od takich problemów. Siedzę na wygodnym łóżku, na sobie mam luźną koszulkę z hasłem "Jestę blogerę", a moje myślenie skupione jest na tworzeniu kolejnych zdań tego postu. Potem pewnie odpalę sobie serial albo zwyczajnie pogadam na Facebooku ze znajomymi. W skrócie: jest mi obecnie całkiem fajnie.

I w tej sytuacji myślę sobie: "hej, pewnie, że bym oddał życie za moich przyjaciół!". Ale kurczę - czy podobnie bym zadecydował stojąc na przeciw prawdziwego zagrożenia? Brak obecnego luzu, brak wygodnego łóżka. Zamiast tego dwie bramki: za jedną masz kata z siekierą, któremu ślina cieknie na Twój widok, druga skrywa natomiast piękne niewiasty (w wersji dla kobiet to seksowni mięśniacy), będące w gotowości do zajęcia się Tobą na wszelkie możliwe sposoby. Opcja nr 2 brzmi o wiele lepiej, no nie? Problem jest jeden - jak ją wybierzesz, Twój najlepszy przyjaciel/Twoja największa miłość/mama/tata/ktokolwiek Ci bliski po prostu zginie.

Wciąż brzmi to trochę abstrakcyjnie, no nie? Pewnie wciąż spora część z Was myśli teraz: "i tak oddałbym za niego/za nią życie". Nie dziwię się Wam. Ja też teraz tak myślę. Wiem jednak, że ostatecznie mogłoby się zdarzyć inaczej. I wtedy jednak swoim zachowaniem odwrotnym do planowanego przez lata, nie byłbym totalnie zdziwiony. W jakiś stopniu dopuszczam bowiem taką możliwość do zaistnienia.

Bo wiele już miałem podobnych zwrotów akcji, choć zdecydowanie mniej drastycznych niż śmierć. W gimnazjum mówiłem sobie: "nigdy w życiu nie będę słucham rapu, bo to jakieś murzyny tylko coś gadają głupiego". Dziś prowadzę blog z cotygodniowym cyklem "Raperzy czytają". Przez całe życie miałem liczne zasady, które w zupełnie spontanicznym momencie łamałem. Szczególności w kwestii związków z kobietami. Całe dzieciństwo mówiłem sobie, że pójdę na studia do Krakowa.

Ups, to akurat się sprawdziło. Więc może jednak moi przyjaciele mogą spać bez specjalnego strachu o swoje życie? W końcu w razie ich ewentualnego porwania, zawsze mają mnie! Tylko dupy za Was nie dam, sorry.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

Źródło: Flickr.com

8 komentarzy:

  1. Co za rozterki egzystencjalne, ładnie płyniesz!
    Pewnego dnia zainspiruje Cię wiązanie sznurówek :D

    A tak bardziej na serio, też długo rozkminiałem takie tematy i moje podejście można teraz scharakteryzować dwoma wersami raperów, których specjalnie nie słucham, ale tymi linijkami trafiają w dyszkę:

    Im więcej ideałów tym więcej hipokryzji ~Pih
    Zamiast gadać o zasadach wolę ich przestrzegać ~Hukos

    Co znaczy dla mnie mniej więcej tyle: możemy gadać i gdybać, ale zobaczymy czy dzień po 'emergency situation' damy radę spojrzeć w lustro. To będzie prawdziwa próba dla naszych (śmiesznych) ideałów i sentymentów.

    Oczywiście nie mam nic przeciwko temu, żeby dzień próby nigdy nie nadszedł. Hehe ;]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również podbijam mocno, że najlepiej, by taka sytuacja w ogóle się nie zdarzyła. Lepiej, by pozostała ona jedynie w kwestii żartów ze znajomymi i dodania patetyczności wyznaniom miłości :)

      Usuń
  2. każdy chciałby być bohaterem ;)
    a prawda jest taka, że zazwyczaj nie jesteśmy w stanie przewidzieć swojej reakcji na kryzysową sytuację. pochopne szafowanie obietnicami to jedno, ale najbardziej boli mnie łatwość oceniania ludzi, którzy rzeczywiście bohaterami się nie okazali, w całkowitym oderwaniu od ich osobistej sytuacji i otaczających ich realiów. historia najczęściej wydaje się czarno-biała dopiero z perspektywy pokoleń, dla których jest już historią. więc może zanim osądzimy kogoś, rozparci wygodnie na kanapie, warto się zastanowić, czy nam nigdy nie zdarzają się błędy, które dopiero po pewnych czasie rozumiemy?
    chyba odbiegłem trochę od tematu, taka refleksja :D
    wracając do nieobliczalności zachowania w sytuacji zagrożenia - znasz film "Wymyk" ? arcydziełem co prawda moim zdaniem nie jest, ale zobaczyć warto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja i nawet zacząłem ostatnio rozpatrywać błędy dokonane nie przeze mnie, ale wobec nie i coraz bardziej rozumiem, co kierowało danymi osobami. Mam przez to nadzieję, że również i moje błędy ktoś kiedyś zrozumie :)
      "Wymyku" nie widziałem, choć tytuł słyszałem. Dopisuję do listy filmów do obejrzenia, wciąż mam nadzieję, że kiedyś uda mi się wszystkie obejrzeć :D

      Usuń
    2. to chyba po prostu niemożliwe, jeden się obejrzy, a w międzyczasie pojawia się 5 nowych :D

      Usuń
  3. Myślę, że jest szansa, że stchórzyłabym w takiej sytuacji. Ale moją motywacją byłaby myśl, jak potem funkcjonować ze świadomością, że kogoś bliskiego mogłeś uratować, ale tego nie zrobiłeś? Tak czy inaczej nie miałabym życia:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś w tym jest. Kto wie nawet, czy ze stresu i poczucia winy nie posunęlibyśmy się ostatecznie do samobójstwa.

      Usuń