Ona

To już trzeci weekend z rzędu, gdy mam dla Was w zanadrzu recenzję filmu nominowanego do głównej nagrody oscarowej. Długo czekałem, by znaleźć taką produkcję, po której obejrzeniu ewidentnie wykrzyknąłbym w duchu: "statuetka dla tych Państwa!". Wreszcie jednak nadeszła ta chwila. Powiem Wam to już teraz: z pięciu dotychczas oglądanych przeze mnie nominowanych produkcji, to właśnie "Ona" powinna moim zdaniem otrzymać kultową nagrodę. Dlatego czytajcie tę recenzję dalej.


Theodore Twombly (Joaquin Phoenix) jest zawodowym pisarzem listów. Otrzymuje zlecenia na konkretne prace i wykonuje je przy użyciu swej poetyckiej duszy. Pewnego dnia przynosi do swojego mieszkania najnowocześniejszy na rynku system operacyjny dla swego komputera. Wprowadza on do jego życia superinteligentny program, posługujący się kobiecym głosem (należącym do Scarlett Johansson). I choć początkowo bohater czuje się dziwnie rozmawiając z komputerem, dość szybko przyzwyczaja się do nowej sytuacji i zaczyna dzielić się ze swą nową przyjaciółką całym swym życiem.

Pierwsze, czym "Ona" zabija widza, to swój charakterystyczny klimat. Całość została osadzona w niedalekiej przyszłości, ale wystarczająco realistycznej i możliwej do osiągnięcia. Industrialna sceneria i nowe technologie zostały tu idealnie wplecione w świat w jakiś sposób już nam znany. I jednocześnie całość ta mówi nam po cichu do ucha: "słuchaj, tak może wyglądać życie za kilka(naście) lat". I mimowolnie uśmiech na twarzy widza się pojawia.

Klimat udoskonala też fantastyczny wręcz soundtrack, częściowo składający się z utworów znanych, częściowo zaś z tych stworzonych na potrzeby filmu. Zaufajcie mi - jedną z pierwszych rzeczy, które zrobicie po seansie tej produkcji, będzie próba odszukania na Spotify, Deezerze czy po prostu YouTubie muzyki z tego tytułu. I to w szczególności tej oryginalnej, której nigdzie indziej nie znajdziecie. Od razu podsyłam Wam pierwszy link - KLIK.

Dalej mamy fabułę. Fabułę z jednej strony nietypową, z drugiej natomiast będącą po prostu zmianą konwencji kilku typowych zagrań. Wszystko to jednak zrobione jest tak umiejętnie i fantastycznie, że od ekranu naprawdę trudno odwrócić wzrok. I nawet faceci naprawdę nienawidzący filmów romantycznych, przez ten tytuł zostaną doszczętnie wciągnięci. Historia pełna miłości, posypana nutami dramatyzmu i komedii. Brzmi to dość typowo, prawda? Ale zaufajcie mi - w istocie jest naprawdę świetnie.

Są i aktorzy. Joaquin Phoenix, odtwórca głównej roli, zagrał dla mnie tak świetnie, że gdy teraz zauważyłem, że nie jest nominowany do nagrody za pierwszoplanowego aktora, zrobiłem wielkie oczy. Podobnie miałem, gdy zobaczyłem komentarze w sieci, że kogoś drażnił głos Johansson. Damn, przecież ona jest wręcz idealna do tej roli!

Na sam koniec, jeszcze jedna kwestia - przesłanie. Osobiście jestem zwolennikiem w filmach tego, by po prostu dawały one fun i trudno było od nich odwrócić wzrok. Szukam tego nawet w produkcjach "ambitnych" i zazwyczaj to otrzymuję. W przypadku "Her" nie mogę jednak o przesłaniu tego filmu nie wspomnieć. Bo uderzy ono i zadziwi na pewno sporą liczbę osób. Nawet, jeśli ostatnie ujęcie filmu jest - żeby ująć to wyjątkowo dosadnie - "z dupy".

Wrócę jeszcze do "Her" na sto procent. Naprawdę nie sądziłem, że tytuł spodoba mi się tak bardzo. Obecnie jest to mój prywatny Oscar. Pomimo tego, że domyślam się, iż na statuetkę nie ma on raczej co liczyć. Mimo tego docenić go mogę chociaż ja i polecić Wam go z całego serca. Zdecydowany must-watch.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej. Sprawdź również moje recenzje innych filmów nominowanych do tegorocznych Oscarów: "12 Years a Slave""American Hustle""Grawitacji" oraz "Wilka z Wall Street".

0 komentarze: