Sąsiedzi

Na "Sąsiadów" natrafiłem prawdopodobnie wyłącznie dlatego, że dość regularnie sprawdzam, co też w amerykańskich kinach się właśnie pojawia i jak nowości recenzują tamtejsi dziennikarze. "Neighbors" w pierwszych dniach zebrało naprawdę wysokie oceny, za którymi kryły się takie frazy jak "najlepsza komedia roku". I choć później te hurraoptymistyczne teksty przystopowały, ja i tak postanowiłem do kina na "Sąsiadów" się wybrać. Czy było warto?


Fabuła wygląda w zasadzie bardzo prosto: młode małżeństwo z niemowlakiem przeprowadza się do nowego domku na spokojnym osiedlu, z czego zresztą cieszy się niezmiernie. Tego samego dnia sąsiednia hacjenda również znajduje sobie jednak lokatorów. Okazuje się nimi - na nieszczęście dla naszej rodzinki - bractwo uniwersyteckie. Wszyscy, którzy widzieli w życiu choć jeden film o amerykańskich studentach, wiedzą do czego to prowadzi. Nieprzerywalnego sezonu imprezowego.

Przyznam szczerze - gdybym na początku nie natrafił na te wyjątkowo pozytywne recenzje, prawdopodobnie w ogóle bym się do tej produkcji nie zbliżał. Bo kwiatkach w rodzaju "nieletni/pełnoletni" mam zdecydowanie dość filmów w konwencji "studenci-zwierzęta piją, piją, a do tego jeszcze (cóż za niespodzianka!) piją". Uspokajam Was jednak już teraz - "Sąsiedzi" wcale nie są tacy źli.

Oczywiście od razu muszę dodać, że nie znaczy to, iż wszystkie teksty w rodzaju "najzabawniejsza komedia od lat" są uzasadnione. Bo nie są. Niezaprzeczalnie jednak "Sąsiedzi" mają swoje przyjemne momenty, które potrafią rozbawić. Wciąż w dużej mierze jest to humor raczej prosty, ale zdarzają się tu też chociażby żarty oparte na popkulturze, które znawców powinny całkiem mocno rozśmieszyć. Oczywiście żarty o penisach również się pojawiają, ale nie przeszkadzają, a czasem wręcz przywołują uśmiech i rechot u Widza.

Poza tym jednak, film sam w sobie jest całkiem oryginalny. Walka toczona przez zawzięte małżeństwo i równie skorych do batalii studentów, wprowadza jakiegoś rodzaju powiew świeżości do tego rodzaju kina. Ba, obie grupy wyciągną nawet z tego wypełnionego żartami spektaklu życiowe wnioski, które w dużej mierze odmienią ich egzystencję. A że w rolach głównych znajdziemy tu takich aktorów jak Seth Rogen ("Pół na pół") czy uwielbiany przez nastolatki Zac Efron (tak, tak - ten z "High School Musical"! Naprawdę zagrał on tu całkiem przyjemnie!), to ogląda się to tym lepiej.

Werdykt może być tym samym jeden - "Sąsiedzi" są zwyczajnie całkiem przyjemną komedią. Niby nie żadnym must-watchem, ale fani stricte zabawnych filmów coś ostatnio nie są przesadnie rozpieszczani przez reżyserów, więc po "Neigbhors" sięgnąć zdecydowanie warto. Jeśli zaś wciąż nie jesteście pewni, dodam, iż twórca tejże produkcji pracował wcześniej nad scenariuszami do "Jestem na tak" oraz kinowych "Muppetów". Myślę, że jest to całkiem dobra rekomendacja.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

2 komentarze:

  1. No to podobnie było u mnie. Poszłam do kinaz i akurat to grali najszybciej. ;D
    I nie mogę powiedzieć, że się nie uśmiałam, bo i owszem. Tylko odnośnie nieco prostackiego humoru, co chwilę miałam minę jak 'dżiiiiz, i co tera?' patrząc na matkę z dwójką dzieci (ok.10 lat) siedzącą rząd wcześniej. ;D
    Anyway, komedia całkiem elo!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No cóż, jak się jest rodzicem, to jednak byłoby warto przed pójściem do kina z dzieciakami sprawdzić, czy to aby na pewno film dla nich :D

      Usuń