Masa Krytyczna jest trochę głupia

Na początku małe wyjaśnienie dla tych, którzy zupełnie nie wiedzą, czym Masa Krytyczna jest. To organizowany już od wielu, wielu lat event, polegający na przejeździe przez miasto sporej grupy rowerzystów. Chcą oni tym sposobem zwrócić uwagę władz oraz społeczeństwa na problemy cyklistów w poruszaniu się przez daną miejscowość. W wielu miejscach Polski organizowany jest on regularnie - w każdy ostatni piątek miesiąca.

I teraz jeszcze jedna kwestia - ja naprawdę uwielbiam jeździć na rowerze. W ubiegłe wakacje robiłem to praktycznie codziennie i - z tego co pamiętam - moim najgorszym wynikiem były wówczas cztery jazdy na tydzień. Zdarzało się jednak również i tak, że jeździłem przez wszystkie siedem dni, od poniedziałku do niedzieli. Teraz, gdy tylko mam okazję, wsiadam na rower i ponownie przejeżdżam minimum kilkanaście kilometrów.

Wkurza mnie więc fakt, że Kraków, w którym obecnie mieszkam, nie jest najlepiej przystosowanym do jeżdżenia na rowerze miastem. Ścieżek rowerowych brakuje, wielu rowerzystów wkracza więc na chodniki, co denerwuje mnie jeszcze bardziej. Miejskie rowery z prawdziwego zdarzenia wprowadzono niedawno, a wciąż zdobyć je można w zbyt małej ilości punktów. 

Dlatego swego czasu miałem ochotę dołączyć do Masy Krytycznej. Chciałem wskoczyć na rower i w jakiś sposób zjednoczyć się w słusznej sprawie, czyli polepszenia warunków cyklistów w Krakowie. Dołączyć do tych kilkuset osób i razem przejechać ulicami miasta, by pokazać wspólną siłę. Ale wiecie co? To wcale nie jest taki perfekcyjny sposób, jak może się wydawać na początku.

Bo wiecie, taka Masa Krytyczna jest cholerną przeszkodą dla normalnego ruchu na drodze. I tak, mówiąc "normalny ruch", mam na myśli samochody. Możecie bowiem walczyć o co sobie chcecie, wtykać się tam gdzie Was nie chcą, ale jedno trzeba zaakceptować - droga to miejsce w szczególności dla aut. A ja, jako rowerzysta, jakoś potrafię to zrozumieć, w przeciwieństwie do wielu mi podobnych.

Masa Krytyczna odbywa się pod hasłem "My nie blokujemy ruchu, my jesteśmy ruchem". Pierwsza część tego zdania to czysty bullshit. Praktycznie każdy tego typu event kończy się bowiem korkami i sporym spowolnieniem ruchu. Gdyby uczestniczyli w nich tylko prawdziwi kolarze, wszystko może szłoby w miarę dobrym kierunku. Co jednak poradzić, gdy zostają na drogę posłani nawet i kilkulatkowie z rowerami na czterech kółkach?

A ilu tak naprawdę uczestnikom Masy przyświeca w szczególności poprawienie warunków rowerzystów? Bo mam wrażenie, że część z nich rusza tam po prostu dla funu. Przecież wszyscy kochają być w centrum uwagi, a to jest ku temu świetna okazja. Nieustannie bawi mnie np. filmik z Łodzi, gdzie grupa rowerzystów zajmuje cały pas jezdni, choć tuż obok ma... pustą drogę rowerową.

Jestem jak najbardziej za poprawą warunków rowerzystów w każdym możliwym miejscu na Ziemi. Ale nie mam zamiaru przy okazji przeszkadzać swoim głupim strajkowaniem innym ludziom, którzy próbują się gdzieś dostać przy pomocy samochodów. Może czas po prostu iść do rady miasta i u nich stać pod drzwiami, by dostać to, czego chcemy? Wydaje mi się, że oni mogą zrobić więcej niż zupełnie niezwiązani ze sprawą kierowcy samochodów. 

Gdyby natomiast ktoś w Krakowie zaplanował coś w rodzaju Masy Krytycznej, która jednak nie blokowałaby normalnego ruchu na drogach - chętnie do takiej akcji przyłączę się i z radością będę w niej uczestniczył. Na dotychczas organizowane eventy patrzę natomiast może nie tyle z pełną negacją, co na pewno z pewnymi uprzedzeniami.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

Źródło: Flickr.com

0 komentarze: