Jestem na tak

Film "Jestem na tak" miałem ochotę obejrzeć już parę lat temu. Przyciągała mnie do niego w szczególności występująca tam Zooey Deschanel, którą zawsze szczerze nazywam swoją ulubioną aktorką. Do obejrzenia tej produkcji namówiła mnie jednak ostatecznie anonimowa Czytelniczka, która poleciła ją w komentarzu pod postem "Cześć, poleć mi film". Czy było warto nadrobić tak długo odkładaną zaległość?


Fabuła recenzowanego tytułu jest całkiem nietypowa. Carl (Jim Carrey) jest przytłoczonym życiem człowiekiem, który najchętniej zamknąłby się w swoim mieszkaniu i przeczekał tam wszystkie swoje pozostałe lata. Podejście do świata zmienia jednak seminarium, głoszące, iż człowiek powinien unikać słowa "nie" i na każdą możliwą propozycję odpowiadać z entuzjazmem "tak". Choć początkowo wydaje się to wpływać negatywnie na życie bohatera, po pewnym czasie na jego drodze pojawia się wiele pozytywów. W tym intrygująca dziewczyna - Allison (Zooey Deschanel).

Czy więc jest to komedia romantyczna? Trochę tak. Ale w przeciwieństwie do polskich produkcji tego typu, więcej jest tu śmiechu niż przeżywania miłosnych rozterek. Każde kolejne "tak" wypowiedziane przez głównego bohatera przywołuje kolejną porcję przezabawnych w swej absurdalności sytuacji, które - przynajmniej mnie - naprawdę mocno rozbawiły. Od samego praktycznie początku "Jestem na tak" jest bowiem kompilacją sympatycznych gagów.

Trudno się zresztą dziwić, skoro główną rolę gra tu słynny Jim Carrey. Dostajemy dokładnie to, czego możemy się spodziewać po tym aktorze: szalone "akrobacje", miny wywołujące automatyczny uśmiech na twarzy Widza czy żarty, które na tak wysokim poziomie mógł zaprezentować tylko on. Trochę obok jest natomiast wspomniana Zooey Deschanel, jak zwykle zniewalającą swą słodkością, a do tego dochodzi porcja dobrze grających aktorów drugoplanowych z obecną gwiazdą kina, Bradleyem Cooperem na czele.

Poza tymi aspektami, teoretycznie nie ma się tu czym zachwycać. Zdjęcia nie wyróżniają się niczym od innych amerykańskich tworów tego typu, a muzyka jest praktycznie niezauważalna. No, może poza jednym kawałkiem, wykonywanym przez uwielbianą przeze mnie Zooey, który zresztą katowałem kilka lat temu, jeszcze przed obejrzeniem "Jestem na tak". Cała reszta tej produkcji stoi jednak na tak przyjaznym człowiekowi poziomie, że nawet gdyby jakiś błąd tu wystąpił, to wytykać by go nie wypadało.

Wniosek? Jestem szczerze zawiedziony. Zawiedziony tym, że tak długo powstrzymywałem się z obejrzeniem recenzowanej dziś produkcji. "Yes Man" jest naprawdę dobrą, mainstreamową komedią z przyjemną nutką romantyzmu w tle. Mój ostateczny wyrok brzmi więc dokładnie tak, jak tytuł filmu - jestem na tak!

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej. Gdybyś natomiast miał ochotę polecić mi jakiś film, zajrzyj koniecznie TUTAJ.

2 komentarze:

  1. Zgadzam, się z opinią. Film bardzo pozytywny. :D
    A to moja ulubiona scena - https://www.youtube.com/watch?v=AFkKmMtfpDQ.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cały czas miałem banana na twarzy podczas tej sceny! :D

      Usuń