Nienawiść do bankomatów - tak zostałem wychowany

"Wtorek nie jest dobrym dniem na picie alkoholu" - tak powiedziałbym w podstawówce, gdy we wtorkowe popołudnia, będąc jeszcze ministrantem, miałem tygodniowy dyżur podczas mszy w kościele. "Wtorek jest świetnym dniem na picie alkoholu" - tak z kolei rzekłbym w liceum, gdy ze znajomymi wtorek ustaliliśmy regularnym, cotygodniowym świętem, w które konsumowaliśmy napoje wyskokowe. Po sytuacji sprzed kilku dni powinienem chyba jednak wrócić do swego chrześcijańskiego postanowienia.

W ostatni wtorek dałem się na alkohol namówić. Kumpel wyprawiał urodziny, więc odmówić nie wypadało (#zemnąsięnienapijesz?). Powiedziałem sobie jednak: "masz jutro zajęcia na ósmą - wychodzisz więc wcześniej z imprezy i budzisz się o szóstej". Brzmi abstrakcyjnie, aczkolwiek zaufajcie mi, proszę, że w moim przypadku jest tu już rzecz niejednokrotnie przeze mnie wykonana.

Miało być piwo, ale zamiast niego wleciało kilkanaście kieliszków wódki. Nic nadzwyczajnego. Piło mi się dobrze, było mi coraz przyjemniej i weselej. Nie zapomniałem się jednak i wciąż w głowie huczała mi konieczność szybkiego zmycia się z imprezy. Przed 24 wstałem, powiedziałem "ahoj" i wyszedłem z grupką eskortującą w stronę przystanku. 

Tam jednak rzecz niesłychana - autobus za pół godziny. Szybka decyzja podjęta pod wpływem alkoholu: biorę taksówkę. Szybkie zajrzenie do portfela - nie ma gotówki. Szybkie nawiązanie kontaktu z pobliskimi taksówkarzami - żaden kart nie przyjmuje (to jest rzecz idiotyczna, ale to swoją drogą). Szybkie rozejrzenie się wokoło - oho, jest bankomat!

Ciekawostka: nigdy z bankomatu nie korzystałem. Nauczony jestem, że zawsze wypada mieć część pieniędzy ulokowanych na koncie, część natomiast leżących gdzieś w zasięgu ręki. Postanowiłem dokonać jednak czynu bankomatowego rozdziewiczenia i poznać wreszcie ten zakazany do tej pory dla mnie owoc. Teraz już wiem, że więcej bankomatu nie dotknę.

Oto bowiem na ekranie tego mechanicznego okropieństwa, tuż po włożeniu karty, pojawiła się informacja, iż moja mała tekturka nie jest obsługiwana. Jakim cudem - nie wiem. Siarczyście zakląłem i postanowiłem wziąć kartę. Tej jednak nie było nigdzie. Bankomat był głodny i głupią tekturkę zjadł, nawet mi nie dziękując. 

Telefon numer jeden na infolinię: "panie, poczekaj se tam pan piętnaście minut, ja tu panu zrestartuję i dostanie pan kartę". Kwadrans odczekany, pieniądz XXI wieku nieodzyskany. Telefon numer dwa: "panie, no trudno". No trudno. Dał mi chociaż pan numer do mojego banku, cobym mógł kartę zastrzec. Z tego miejsca dziękuję, ale jednak wolałbym otrzymać przyjemniejszy podarunek w postaci odzyskania mej tekturki.

Tym samym rozdziewiczenie bankomatu się w moim przypadku nie do końca udało. Trzymając się seksualnej terminologii, można rzec - pękła gumka. Teraz przede mną nie dziewięć miesięcy czekania na dziecko, ale czternaście dni oczekiwania na kartę. "Maksymalnie" czternaście dni - liczę więc na wcześniaka. Będę się tym dzieckiem opiekował lepiej niż poprzednim, obiecuję.

Źródło: Flickr.com

4 komentarze:

  1. Swoją drogą, graffiti Banksy'ego, prawda?

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja jakoś pokonałam swoje uprzedzenia dotyczące bankomatów. Jasne, że są nieprzyjemne, ale lepsze to, niż płacić kartą - wtedy w ogóle nie czuję wydawanych pieniędzy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zauważyłem, że to "nieczucie wydawania pieniędzy" to zmora wielu osób, a mnie jakoś to przesadnie nie dotyka. Ba - mam czasem wręcz wrażenie, że płacąc kartą oszczędzanie idzie mi lepiej!

      Usuń