Knajping: Manekin

Choć czasy PRL-u już za nami, spora część Polaków ciągle lubuje się w staniu w kolejkach. Walczymy o karpie w Lidlu, a następnego dnia stoimy pod tym samym sklepem o szóstej, żeby zgarnąć jeszcze torbę Wittchena, coby mieć w czym się pokazać na pasterce. Ale kolejki nie są zapisane jedynie w nadwiślańskiej krwi. Wystarczy sobie przypomnieć chociażby ogromne tłumy przed Apple Store, czekające na nowego iPhone'a czy kolesi, którzy stoją nawet po kilka dni, by kupić wymarzoną, limitowaną edycję butów. 

Z każdą taką sytuacją mówię sobie: "no nie, już bardziej absurdalnych kolejek być nie może!". Po chwili jednak świat ponownie mnie zaskakuje. Tak było jeszcze kilka miesięcy temu, gdy internet obiegła wieść o czasem wręcz kilkugodzinnym oczekiwaniu w kolejce na... naleśniki! Restauracja Manekin, specjalizująca się właśnie w tego typu plackach, okazała się symbolem warszawskiej braci hipsterskiej, zbierając codziennie przed swymi drzwiami tłumy gości.


I choć trochę już czasu minęło od tych rewelacji - kolejki podobno ciągle się pojawiają. I to nie tylko w Warszawie! Manekin zagościł bowiem również w kilku innych miastach, począwszy od Torunia (gdzie wszystko się zaczęło), przez Łódź i parę innych miejscowości, na Poznaniu kończąc. A jako że ostatnio miałem okazję być właśnie w pięknej stolicy Wielkopolski, postanowiłem sprawdzić, o co w ogóle jest to całe zamieszenie.

Poniedziałek, godzina dwunasta, samo południe - wiele knajp w Poznaniu jeszcze jest zamkniętych. Nie Manekin. Niby kolejki na razie nie ma (chwała, o bogowie!), ale w środku powoli zapełniają się kolejne stoliki. Razem z kumplem znajdujemy sobie miejsca, dobywamy menu i wpatrujemy się w nie. Jestem trochę zszokowany, bo propozycji jest całe ogrom. Są naleśniki na słodko, są wytrawne, są amerykańskie pankejki, jest nawet - uwaga, uwaga - spaghetti naleśnikowe. Trudny wybór, trzeba przyznać.

Postanowiłem jednak nie ryzykować jakoś przesadnie. Najbardziej lubię naleśniki na słodko, dlatego też wybrałem zachęcającą ponad wszystko kombinację, składającą się z herbatników, Nutelli, mascarpone oraz jagód. Do tego sos śmietankowy (są też inne) do posmarowania całości wedle uznania. Nawet nie wiecie, jaki zaczynam być głodny, gdy piszę ten tekst.

Tak wygląda już zwinięty naleśnik.
Ostatecznie bowiem dostałem bardzo smaczny posiłek, po którym nie mogłem wstać z krzesła. Okej, to może nie była potrawa w rodzaju "oh, wow", ale jednak uszy trzęsły mi się podczas jedzenia. Na dodatek, gdy na początku spojrzałem na to, co dostałem na talerzu, stwierdziłem: "łeee, to wcale nie jest tak wielkie, jak wszyscy mówili!". Dopiero na samym końcu, gdy ledwo wepchnąłem w siebie ostatni kęs, zrozumiałem, że nie miałem racji.

Naleśnik wygląda bowiem całkiem niepozornie - przynajmniej do czasu, aż nie zajrzymy do jego środka. Okazuje się wtedy, że to, co dostaliśmy na talerzu to tak naprawdę OGROMNY placek, który kilkukrotnie złożono, by farsz znalazł się w jego środku. Na początku jest więc wszystko spoko, potem jednak okazuje się, iż wpychasz w siebie prawdziwą tonę jedzenia. Na końcu siadasz rozwalony w krześle i patrzysz się w dal. It was goood...

A tak wyglądy ten wielki skurczybyk przez zwinięciem.
Popularność Manekina nie wiąże się jednak tylko ze smakiem i wielkością naleśników. Ważne tu są również ceny. Za mój placek zapłaciłem raptem trzynaście złotych! Zestaw powiększony w Maku jest droższy, duża kanapka w Subwayu jest droższa! A mimo tego, to po jedzeniu z Manekina miałem brzuch wypełniony od góry do dołu. Skończyłem naleśnik o trzynastej - do osiemnastej nie czułem głodu. Dla mnie to bardzo długo.

Jeśli więc będziecie w którymś z miast, gdzie Manekin piastuje władzę nad naleśnikowym światem - konieczne tam zajrzyjcie. No - przynajmniej wtedy, gdy nie będzie akurat kolejki. Czekanie choćby kilkunastu minut, by w ogóle dostać stolik i móc zamówić naleśnika, jest jednak dla mnie mimo wszystko absurdem. Bez kolejki jednak iść warto - jest smacznie, jest obficie, jest tanio. Czy potrzeba czegoś więcej do szczęścia?

Tylko teraz to ja poproszę Manekina w Krakowie.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)
Zdjęcia wykorzystane w dzisiejszej notce pochodząca z fanpage'ów Manekina toruńskiego oraz poznańskiego.

Warto zwrócić uwagę na nietypowy wystrój Manekina. Z tego co zauważyłem na fotografiach w internecie, wszystkie restauracje z tej sieci utrzymują podobny styl. To trochę takie połączenie klasyki z nowoczesnością, posypane... światem magii!

6 komentarzy:

  1. W Toruniu kolebce Manekina też jeszcze bywają takie dni, że ciężko o miejsce a w sumie są 3 lokale...ja najczęściej zajadam wytrawną 10 :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli będę miał jeszcze okazję skoczyć do Manekina, to na pewno o tej "wytrawnej 10" będę pamiętać! :)

      Usuń
  2. Cieszę się z tego postu, gdyż od niedawna planuję wybrać się do Manekina z koleżanką. Pytałam kilku znajomych, czy warto. Niestety, spotkałam się z wieloma negatywnymi opiniami. Konfrontując je z Twoim zdaniem, muszę koniecznie się tam wybrać! Wtedy będę mogła się szerzej wypowiedzieć. :)
    Nie wiedziałam, że ten punkt zajmuje się naleśnikami. Kiedyś koleżanka rzuciła: "chodźmy na naleśniki do Manekina!" Myślałam, że po prostu ma na nie ochotę. Oświeciłeś mnie. :>
    No i zamieszkuję póki co Toruń, więc... trzeba! Ale szczerze? Wątpię, że te naleśniki przebiją hit z baru mlecznego "Małgośka" (jak będziesz jakimś trafem w Toruniu - must!), gdzie podbijają podniebienia - z sosem malinowym, z bitą śmietanką, z twarogiem, z brzoskwiniami... Ech, rozmarzyć się można. :) I za jedyne 6 zł trzy zwinięte sztuki! Chociażby ze zwykłej oszczędności, wolę bar mleczny. Ale z czystej ciekawości, pójdę do Manekina!

    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze mówiąc, też spotkałem się z może nie tyle negatywnymi, co na pewno neutralnymi opiniami. Mnie to trochę dziwi, bo pomysły na farsze do naleśników są w Manekinie naprawdę różnorodne i ciekawe, a sam naleśnik jest jak najbardziej w porządku.
      Do Torunia co prawda niezbyt mi po drodze, ale kto wie - w końcu kilka razy już miałem okazję tam trafić :)

      Usuń
  3. Faktycznie, wszystkie knajpy Manekina wyglądają podobnie, choć z racji zamieszkania bywam tylko w poznańskim (wnętrze wygląda identycznie jak to na zdjęciu). Jedzenie jest pyszne przeokropnie, gdybym chciała rozwinąć ohydną nadwagę, ale dogodzić kubkom zmakowym, bywałabym tam dwa razy dziennie.
    Bardzo. Ładnie. Posługujesz. Się. Słowem.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń