Fargo - najmroźniejszy z najgorętszych seriali

Lester Nygaard wiedzie przeciętne życie. Ba - rzecz wręcz można: kiepskawe. Żyje w prowincjonalnym miasteczku zaśnieżonej Minnesoty, jego żona od czasu do czasu mu dogryza, a brat, chociaż młodszy, zaszedł już dalej od niego. W szkole był pośmiewiskiem, a jego nieudacznictwo wciąż się za nim ciągnie, choć ma już czterdziestkę na karku. 

Jego życie zmieni się pod wpływem "czegoś". Zła, które przychodzi, by wyrównać rachunki. Zła, które niszczy wszystko na swojej drodze, wybierając sobie za cel misje najokrutniejsze z okrutnych. Zła, które pod wpływem pstryknięcia palcem potrafi się ujawnić w każdym człowieku. Zła, którego zwiastunem jest mężczyzna, przybywający do miasteczka Bemidji. A na imię mu było Lorne Malvo.


Wróćmy jednak do samych początków "Fargo". Gdy bowiem wpiszecie sobie to hasło w Google, wyskoczą Wam dwie produkcje filmowe z nim związane. Serial to rzecz nowa, pochodząca z dopiero co zamkniętego roku 2014. Przenieśmy się jednak prawie dwie dekady do tyłu i zajrzyjmy do tego, co kryje się pod drugim hasłem "Fargo".

W roku 1996 w kinach pojawił się film autorstwa rozpoznawalnych już wówczas braci Coen. Miejsce akcji? Zaśnieżona Minnesota. Główny bohater? Niejaki Jerry, który pragnąc polepszyć swoje życie i otworzyć nowy biznes, wymyśla niesamowity plan - postanawia zlecić porwanie swojej własnej żony. Okup zapłacony przez jej ojca miałby zapewnić mu potrzebne pieniądze. Plan może wydawać się głupi, ale można uwierzyć w zapewnienia Jerry'ego, że wszystko pójdzie jak po maśle. Do gry wchodzi jednak Zło - tu pod postacią dwójki bezwzględnych porywaczy.


Kilkanaście lat po premierze filmu, "Fargo" zostaje wyciągnięte z grobu. Na pierwszy rzut oka to zupełnie inna historia, z zupełnie innymi bohaterami. Na pozór łączy te dwie produkcje tylko jedna rzecz - niekończące się połacie zaśnieżonej Minnesoty. Obejrzenie "Fargo" z roku 1996 nie jest konieczne, by zrozumieć ideę serialu z roku 2014. Ale mimo wszystko, warto zacząć poznawać ten świat od początku.

W serialowym "Fargo" otrzymujemy bowiem parę smaczków, które zdecydowanie ucieszą mordki wszystkich fanów filmu. Sama historia zresztą zaczyna się całkiem podobnie i - szczególnie w pierwszym odcinku - można wyłapać parę scen, nawiązujących wprost do tworu Coenów. Słynni bracia zresztą również sprawują pieczę nad serialem. Co prawda są tu oni jedynie producentami wykonawczymi, ale reżyserowie i scenarzysta postanowili oddać klimat ich twórczości w swoim własnym dziele.


Na wielu stronach przeczytacie, że "Fargo" to najlepszy debiut serialowy ubiegłego roku. Nie mogę się zbytnio do tego ustosunkować, bo aż tak wielu nowości nie widziałem, jedno mogę jednak zdecydowanie stwierdzić: ten serial jest niesamowity. Ma wszystko to, czego potrzebuje dobry hit telewizyjny: charakterystyczny klimat, świetny scenariusz, dobrych bohaterów i aktorów ich odgrywających, a także tonę szokerów. Serio - nie ma mowy, byście sobie ułożyli tę historię od początku do końca już po pierwszym odcinku. Każdy kolejny epizod zadziwia następnymi zwrotami akcji.

"Fargo" skojarzyło mi się jednak nie tylko z pozostałymi produkcjami Coenów, ale również i pewną serialową legendą - "Twin Peaks". Tu też mamy prowincjonalne miasteczko, umieszczone w bardzo charakterystycznej okolicy. Serio - śnieg stanowi tu tak niesamowitą scenerię, że często można się w te tony białego puchu po prostu wpatrywać z wybałuszonymi oczami.

Do tego jest jeszcze ta cała groteska. Przemyślane lawirowanie między dramatycznymi scenami, a toną humoru to jeden z najmocniejszych atutów zarówno filmowego, jak i serialowego "Fargo". Tu nie chodzi o żarty rzucane wprost, a o takie sterowanie całymi scenami, że nawet rozmowa na temat zabójstwa może być tu powodem to śmiechu. Całość potęguje charakterystyczny akcent i sposób mówienia ludzi z Minnesoty, z naczelnym "jaaa", używanym jako "tak".

Co jednak ciekawe, same pokazy działania Zła nie są już powodem do śmiechu. Zdecydowanie bardziej niż groteską, zabójstwa epatują tu swoją brutalnością. Znów jednak - to nie jest brutalność prześmiewcza, rodem z koreańskich slasherów. Nie ma hektolitrów krwi, nie ma poodcinanych kończyn. Są za to ludzie zamordowani z zimną krwią, ich trupy leżące na ziemi tak dobitnie, że na chwilę wszystko wokół nas zamiera i trwa głucha cisza.


Aktorom i ich bohaterom również należą się oddzielne słowa pochwały. Nawet postaci epizodyczne mają tu bowiem coś charakterystycznego, co pozwala na ich zapamiętanie. Choć można mimo wszystko ponarzekać, że część z nich jest aż nazbyt epizodyczna - chciałoby się ich na ekranie oglądać po prostu dłużej. To jednak główna para aktorska jest tu zdecydowanie najmocniejszym akcentem. 

W roli Lorne'a Malvo dostajemy Billy'ego Boba Thorntona, którego - szczerze mówiąc - nie kojarzę z żadnego innego filmu, w "Fargo" natomiast zagrało on tak niesamowicie skurwysyńsko, że należą mu się istne pokłony. Lester Nygaard to natomiast Martin Freeman, czyli sam Bilbo Baggins z "Hobbita". I naprawdę - jego rola tutaj to przy "Hobbicie" najpiękniejszy pokaz sztuki. Freeman w tym serialu dosłownie wkurwia. Ale to nie jest coś w rodzaju Lori z "The Walking Dead". Nie - Freeman CHCE, byśmy go znienawidzili. Wkurwia z niebywałym kunsztem, robiąc z tak prozaicznej rzeczy prawdziwą sztukę. Niesamowity gość w niesamowitej roli.

Kilka nowych seriali z ubiegłego roku widziałem i uwierzcie mi - jeśli któryś z nich mam polecić jako must-watch, to jest to niewątpliwie właśnie "Fargo". Przygoda w zimowej Minnesocie zbiera przeogromną ilość nagród i dopiero po obejrzeniu całości można zrozumieć, dlaczego tak się dzieje. Nie widzę "Fargo" jako mainstreamowego hitu na miarę "Breaking Bad" - widzę jednak serial, którym delektować się będą fani dobrego kina przez długie lata.

A jeśli będziecie się zastanawiać, o co chodzi z tym całym "rokiem 1979", do którego tak często nawiązują postaci z serialu, to mam dobrą wiadomość - tego dowiemy się już w drugim sezonie "Fargo". Prequel pierwszej serii ma bowiem przenieść nas właśnie pod koniec lat 70. XX wieku. Zapowiada się na jeszcze więcej Zła, przyrządzonego w równie dobry sposób.

Tymczasem jednak zabierzcie się za sezon pierwszy. To tylko dziesięć odcinków, każdy osobno jest jednak o wiele lepszy od wielu pełnoprawnych filmów kinowych.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

0 komentarze: