Szczęśliwa ziemia

Mawia się, że "w Polsce za darmo dostaniesz co najwyżej w ryj". Lubię nie zgadzać się z tym twierdzeniem i zawsze uśmiecham się w duchu, gdy mam okazję spotkać się z kolejnym potwierdzeniem mojej opinii. Tak też stało się podczas ostatniego lata, gdy e-bookowa księgarnia Publio udostępniła na kilka godzin za darmo książkę Łukasza Orbitowskiego, "Szczęśliwa ziemia".

Nie dziwcie się, że jej recenzja pojawia się jednak dopiero teraz. Niejedna pozycja przeleżała u mnie na Kindle'u dobre parę lub wręcz paręnaście miesięcy, zanim wreszcie po nią sięgnąłem. Przeczytania "Szczęśliwej ziemi" podjąłem się natomiast w grudniu, co - zapewniam Was - wcale nie jest tak sporym okresem oczekiwania w mojej książkowej kolejce. Teraz czas jednak na recenzję tworu Orbitowskiego. Czy "za darmo" oznacza w tym przypadku coś kiepskiego?

Utkwiła mi w pamięci informacja, że Orbitowski jest przede wszystkim autorem tekstów utrzymanych w klimatach fantasy. Zdziwiony więc byłem, że "Szczęśliwa ziemia" przeniosła mnie w zasadzie do świata współczesnego i może nie całkowicie, ale na pewno w sporej mierze "normalnego". Szybki rzut oka do internetu nauczył mnie więc, że to nie jedyny taki przypadek w twórczości autora, ten bowiem równie chętnie lubuje się w powieściach grozy, czasem powiązanych z wątkami bardziej obyczajowymi. I taki miks jest niewątpliwie świetnym określeniem tego, co otrzymujemy w "Szczęśliwej ziemi".

Bardzo rozważnie muszę pisać o fabule tej powieści. Jeden krok w złą stronę może bowiem przynieść od razu spory spoiler, przynoszący w jakimś stopniu utratę radości z poznawania historii ze "Szczęśliwej ziemi". Cóż - coś jednak o fabule tego tytułu powiedzieć trzeba. 

Posłużę się więc trochę analogią. Powieść Orbitowskiego dość mocno skojarzyła mi się z "To" Stephena Kinga. Grupkę głównych bohaterów poznajemy w czasach, gdy byli oni młodziakami, rozrabiającymi w rodzinnym Rykusmyku. Jak to często w amerykańskich powieściach grozy bywa - to właśnie oni poznają sekret swojej miejscowości. A potem rodzinne okolice opuszczają.

Ci, którzy wyjechali z Rykusmyku, dostali swoje własne rozdziały w książce. Każdy z nich żyje zupełnie gdzie indziej, jeden z nich nawet opuścił Polskę. Ich życie toczy się w miarę normalnie, przypominają wielu typowych ludzi w swoim wieku. Wszystko to trwa jednak do czasu. Wszyscy oni będą musieli się bowiem zmierzyć z trudami, które narastając, ostatecznie zakończą ich dobrą passę.

W tych obyczajowych fragmentach do głowy przychodził mi natomiast inny znany pisarz - Haruki Murakami. Podobnie jak u niego (a także, oczywiście, wielu innych autorów) ma się wrażenie, jakby cały świat był areną walki między snem a jawą. Choć na pozór wszystko wydaje się "normalne", szybko pojawiają się tu elementy, które zdają się nie pasować do reszty układanki. Odcinając jednak te motywy oniryczne, w książce Orbitowskiego ciągle pozostają mocne, życiowe historie, które mogłyby spokojnie tworzyć oddzielne opowiadania czy powieści obyczajowe. 

Zupełnie czego innego spodziewałem się po "Szczęśliwej ziemi", ale nie mogę powiedzieć, że po lekturze nie byłem zadowolony. Jasne, była tu kilko momentów odstających od reszty, trochę przynudzających i pozwalających na łatwą utratę skupienia i oderwanie się od lektury. Całościowo jednak książka Orbitowskiego prezentuje się naprawdę dobrze i nie dziw bierze, że została ona nominowana między innymi do nagrody Nike. 

Teraz muszę szczerze przyznać, że bez mrugnięcia okiem bym za "Szczęśliwą ziemię" zapłacił. To naprawdę dobra książka - niby korzystająca z wielu schematów, które w literaturze były już niejednokrotnie wałkowane, jednocześnie jednak Orbitowski dosypał do tego coś swojego, oryginalnego, wyróżniającego się z tłumu. Jestem więc jeszcze bardziej zadowolony z prezentu, jaki Publio zrobiło w sierpniu swoim fanom. I ruszam dalej brnąć w literaturze Orbitowskiego, bo wierzę, że ma on jeszcze sporo swym czytelnikom do zaoferowania.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

2 komentarze: