4 fajne filmy, które oglądałem w 2014, a nie pisałem o nich na blogu

Długi tytuł dzisiejszego postu, prawda? Mówi on za to dokładnie to, co chciałbym w nim przekazać. Jeśli bowiem sprawdzicie sobie rozkład ubiegłorocznych sobotnich recenzji filmowych, zauważycie, że w Anno Domini 2014 udawało mi się w większości przypadków dostarczać Wam tekstów o najświeższych premierach kinowych - od produkcji oscarowych, przez mainstreamowe blockbustery, na produkcjach bardziej niszowych kończąc.

W międzyczasie jednak odpalałem sobie z domowym zaciszu filmy starsze, pochodzące czasem sprzed nawet i kilkudziesięciu lat. Kilka z nich zrecenzowałem, gdy akurat nie miałem pod ręką żadnej ciekawej nowości kinowej do opisania. Wiele z nich jednak pozostawiłem dla siebie, polecając je jedynie paru znajomym. 

Spośród tych właśnie tytułów, postanowiłem wybrać jednak cztery, o których na blogu warto by było chociaż mimochodem napomknąć. Praktycznie wszystkie te produkcje wzięte są zresztą tak naprawdę z różnych światów. Jest jeden klasyk nad klasykami, który udało mi się obejrzeć dopiero niedawno, jest typowy amerykański twór indie, jest nietypowy dokument, a na koniec zostawiłem sobie jedną z produkcji poleconych przez Was pod TYM postem.

Jeśli więc szukacie akurat czegoś fajnego do obejrzenia w najbliższym czasie - trafiliście zdecydowanie pod dobry adres. Oto cztery produkcje, które zdecydowanie warto sprawdzić.

Kadr z filmu "Prince Avalanche".
"2001: Odyseja kosmiczna"

Obecność na krakowskiej wystawie poświęconej twórczości Stanleya Kubricka, namówiła mnie, bym rychło ruszył nadrobić wreszcie te produkcje tego wybitnego reżysera, których ciągle nie miałem okazji sprawdzić. Trochę mi żal, bo z mojej listy wstydu udało się mi się do tej pory odpalić tylko jeden tytuł. Ale za to jaki! 

"Odyseja" zdecydowanie nie bez powodu nazywana jest klasykiem i dziełem ponadczasowym. To nietypowy, bardzo artystyczny film, w którego przypadku trzeba być przygotowanym chociażby na bardzo powolną akcję. Przyznam szczerze, że pierwszy epizod całości strasznie mnie przytłoczył i zwyczajnie znudził. Na całe szczęście, był on krótki, a cała reszta usunęła niesmak, który on pozostawił.

Trudno powiedzieć do końca, o czym jest ten film. Oglądanie go to przeżycie, które niewątpliwie pozostanie w mej pamięci przez bardzo długi czas. "Odyseja" ma kilka elementów niesamowitych, uderzająco zachwycających. Klimat, muzyka, zdjęcia. Pewnie, to trochę takie truizmy, ale w przypadku tworu Kubricka więcej wyjaśnień nie potrzeba. Do teraz się nim jaram.


"Prince Avalanche" 

Używam w tym przypadku nazwy oryginalnej, bo polskie tłumaczenie jest według mnie wręcz tragiczne. Tytuł "Droga przez Teksas" sugeruje nam jakiś kiepski, budżetowy western sprzed kilkudziesięciu lat. Oryginalna nazwa tego filmu jest natomiast o wiele bardziej tajemnicza, skłaniająca do zadania sobie pytania: "o co w tym w ogóle chodzi?". Co ciekawe - reżyser w jednym z wywiadów stwierdził wprost, że tytuł nie ma zasadniczo nic wspólnego z fabułą, a po prostu dobrze brzmi.

Przyznać mu jednak trzeba, iż rzeczywiście nadał swojemu tworowi intrygująca nazwę, namawiającą do jego obejrzenia. "Prince Avalanche" okazuje się natomiast kryć w sobie opowieść równie nietypową co tytuł. Oto bowiem pewien mężczyzna, wraz z bratem swojej narzeczonej, maluje linie drogowe na rzadko odwiedzanej przez kogokolwiek drodze. Yup - oto zasadniczo cała fabuła tej produkcji.

Czasem film ten śmieszy, czasem w jakiś sposób przytłacza. To zderzenie dwóch różnych typów ludzi, którzy zmuszeni są do wspólnej egzystencji w zapomnianym przez Boga miejscu. To spis ich wspólnych radości, ale także konfliktów. Klimatyczna miejscówka dodaje całości charakteru, tworząc ostatecznie może nie twór wybitny, ale zdecydowanie warty sprawdzenia. 


"Obóz Jezusa"

To nie jest film o typowym chrześcijaninie. To historia dzieci wychowanych przez istnych religijnych fanatyków. Jeśli wydawało Wam się, że niczego bardziej hardkorowego od moherowych babć Rydzyka współczesne chrześcijaństwo się nie doczekało - przenieście się na chwilę do tytułowego Obozu Jezusa.

Ten film przytłacza, załamuje i wkurza. Ba - wydaje mi się, że w tym przypadku można użyć jeszcze bardziej mocnego sformułowania. "Obóz Jezusa" wkurwia. To niesamowity pokaz indoktrynacji, w którym amerykańskie dzieci są tworzone na chrześcijan równie radykalnych, co najbardziej fanatyczni fundamentaliści muzułmańscy. Nigdzie indziej nie widziałem, by chrześcijanie namawiali swoje dzieci w XXI wieku do prowadzenia własnej "świętej wojny".

Przerażające zderzenie z rzeczywistością, która jest bliżej "naszej" cywilizacji niż mogłoby się nam wydawać. To już nie jest chrześcijaństwo - to mrożąca krew w żyłach nauka, której zdecydowanie daleko do "miłuj bliźniego swego jak siebie samego".


"Rzeź"

Film Romana Polańskiego na podstawie francuskiego dramatu "Bóg mordu". Stworzenie tego filmu niewątpliwie było wyzwaniem, bo jak tu utrzymać widza przy ekranie, gdy cały, prawie osiemdzięsieciominutowy film jest po prostu jednym spotkaniem czworga ludzi. Dość trudny orzech do zgryzienia dostał Polański, trudno byłoby jednak wierzyć, że akurat jemu nie uda się z tego wybrnąć.

"Rzeź" to tragikomiczne spotkanie na pozór ułożonych, całkiem bogatych ludzi, którzy w sytuacji konfliktowej zmieniają się powoli w istne bestie. Scenariusz, wraz ze świetnym aktorstwem (w głównych rolach gwiazdorska czwórka: Jodie Foster, Kate Winslet, Christoph Waltz oraz John C. Reilly), tworzą porządną dawkę absurdalnego humoru. Do tego to po prostu ciekawa historia, która potrafi nie tylko zadziwić, ale i namówić do zastanowienia się nad nią.

Aniu, Tomku - dzięki za polecenie!

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)


0 komentarze: