Raperzy czytają #85 - Theodor

Po wyjątkowo długiej przerwie, trwającej ponad dwa miesiące, raperzy ponownie czytają! Gościem akcji jest tym razem Theodor, postać całkiem mocno rozpoznawalna w polskim światku hip-hopowym. To zdecydowanie jeden z najpopularniejszych fristajlowców, który ma za sobą udział w niejednej bitwie. Przez kilka lat był jednym z najważniejszych współpracowników wytwórni Alkopoligamia.com, opuścił ją jednak w sierpniu ubiegłego roku. Wtedy też Theodor zapowiedział wydanie swojej pierwszej płyty, która wkrótce doczeka się swojego pierwszego singla. 

Co natomiast dzisiejszy gość ma do powiedzenia na temat książek?

Od dziecka byłem raczej wrogiem czytania. Ojciec gonił mnie do pisania wypracowañ, skreślając kolejne z nich i każąc pisać od początku.
Nie cierpiałem tego. Wciąż powoływał się na tony książek, które przeczytał jako dziecko. "Byłem młodszy od Ciebie, jak przeczytałem dwa razy wszystko, co wydał Karol May, oprócz tego "Potop", "Quo Vadis" i inne - mawiał. "W tych czasach nie było telewizji" - argumentowałem, ale nie pomagało.
Siostra zaczytywała się w kolejnych książkach, dawno już wykraczając ponad obowiązkowe lektury, a ja… cóż, wypożyczałem książki z biblioteki szkolnej i gdy odleżały w plecaku czy na półce wiarygodną ilość czasu, oddawałem je z powrotem (dawali za to jakąś nagrodę na koniec roku).

Summa summarum do matury przeczytałem w życiu może ze 3-4 książki. Chyba całego "Psa, który jeździł koleją", jakąś większą część "Dzieci z Bullerbyn", ze 3/4 "Pana Tadeusza" (jarając się głównie tym, że się rymuje, nie pamiętam nic z jego treści) i przed samą maturą, gdy już nieco bardziej zaczęło zależeć mi na wiedzy, przeczytałem fenomenalną książkę Tada Szulca "Wówczas i dziś".

Chyba wtedy tak naprawdę zajarałem się literaturą faktu. Nie mogłem nigdzie znaleźć tej książki, internet nie posiadał aż tylu opcji zakupów, a ja i tak pewnie nie miałbym na nią pieniędzy, w całości więc przeczytałem ją, przesiadując w gmachu Biblioteki Uniwersyteckiej w Warszawie. BUW zresztą do dzisiaj jest bardzo ważnym miejscem w moim życiu. Zawsze, gdy mam doła, przechadzam się między półkami, wertując przypadkowe znaleziska. Tam poznałem F. Nietzschego. Pierwszy raz jak miałem chyba z 16 lat. Wywarł na mnie wielki wpływ, mimo że, jak dziś na to patrzę, to chyba nie rozumiałem wtedy z niego zbyt wiele. Mam w domu ze trzy jego książki i wciąż regularnie do nich wracam, sprawdzając, czy jestem już gotów, by go zrozumieć (już prawie ;)).

Po maturze, gdy rówieśnicy przeżywali najdłuższe wakacje życia (od maja - matura; do października - początek roku akademickiego) ja siedziałem po 6-8h dziennie w BUW-ie, chłonąc kolejne książki. Zainteresowałem się wtedy marketingiem, psychologią, sprzedażą, zmianą samego siebie itp. Do dziś pamiętam pierwsze książki z zieloną okładką i dużym napisem "MARKETING", które znalazłem w BUW-ie. Przeczytałem je w całości (zrozumiałem z niej pewnie z 1/3), próbowałem liczyć miarodajne próby w badaniach marketingowych i zrozumieć kilka cięższych definicji (jedno i drugie raczej bez powodzenia). Gdy skończyłem, wziąłem kolejną i kolejną, i kolejną. W sumie w ciągu kolejnych dwóch lat przeszedłem kurs szybkiego czytania (jako że czytałem w tempie gorszym niż przeciętny 10-latek) i przeczytałem pewnie ok. 200-250 książek, głównie branżowych: poradników, podręczników, prac zbiorowych, bestsellerów dotyczących sprzedaży itp. Pamiętam, że największy wpływ wywierali na mnie chyba Robert Cialdini, Kevin Hogan (oprócz kilku bardzo podobnych książek o perswazji napisał świetną "Sztukę bycia atrakcyjnym"), Joe Vitale ("Co minutę rodzi się klient" to jedna z moich ulubionych książek ever - pewnie dlatego, że w większości jest biografią fenomenalnego P. T. Barnuma - i wciąż zastanawiam się, komu ją pożyczyłem), podchodziłem do Braiana Tracy’ego, Anthony’ego Robinsa i paru innych podobnych autorów, jednak ze słabnącym zaangażowaniem.

Znajomi wkręcali się w technologię uwodzenia, ale mnie zainteresowała tylko historia Neila Starusa "Gra" - naprawdê fajna książka. Bardziej wkręcałem się we wzorce językowe, NLP, hipnozę (fajne historie opowiada polska hipnotyzerka Maria Szulc w książce, która nazywa się chyba po prostu "Hipnoza"). Coraz bardziej jednak nudziło mnie powtarzanie wzorców językowych i uznałem, że o psychologii dowiem się więcej z zarządzania niż z perswazji. Książką wartą każdej kwoty w tej dziedzinie jest "Przede wszystkim złam wszystkie zasady”. Wciąż żałuję, że pożyczyłem ją jednej z moich byłych i to gdzieś na granicy rozstania. Nigdy jej nie odzyskałem, ale jest dostępna w Empiku, więc na pewno jeszcze wróci do mnie. Świetna książka z tej dziedziny to też "Zasady zwycięzców" Bodo Schafera. Jedna z lepszych. Przeczytałem też sporą część wydawnictw Roberta Kyiosakiego z serii "Bogaty ojciec, biedny ojciec".
Później czytałem trochę filozofów, podręczników do anatomii, neurologii, wszelkich bio-neuro-psycho poradników o tym, jak nasza fizyczność wpływa na naszą psychologię. Świetne myśli w tej kwestii ma Amen Daniel. Można się zdziwić. By część zrozumieć, znalazłem nawet znajomą, która próbowała mi dawać korki z chemii, bo przez całą karierę edukacyjną miałem z niej 2!

Przeszedłem przez przeróżne religie i duchowość. Stary Testament przeczytałem w dużej części, czytałem trochę o islamie, Krisznie, Mormonach, kilka książek Osho i jemu podobnych wschodnich przywódców. Przeczytałem nawet jakiś podręcznik Jehowych, którzy trafili z wizytą w dobry dzień i było to naprawdę fajne spotkanie i ciekawa dyskusja (później nachodzili mnie aż do wyprowadzki). Z najciekawszych religii zainteresował mnie kiedyś bahaizm, o którym wczeœniej nie słyszałem, jednak najwięcej czasu poświęciłem - i na pewno będę jeszcze poświęcał - buddyzmowi. Dla kontrastu czytałem też kilka antyteistycznych pozycji, na czele z moim idolem Nieztsche, przez Richarda Dawkinsa, na kilku mniej znanych myślicielach kończąc.

Temat rzeka te książki, jak się okazuje. Prawdziwa miłość wróciła do mnie jednak po wielu latach (od książki Tada Szulca), gdy wziąłem do ręki kupioną już jakiś czas wcześniej książkę "Czas rekinów" o biznesmenach XX wieku. Wielki schab, ma z 700 stron i jest trudną historyczną przeprawą, ale i tak wywarł na mnie gigantyczne wrażenie. Kiedyś przeczytam go jeszcze raz. Od tamtej pory przeczytałem biografie połowy biznesmenów świata, dyktatorów, przywódców, gwiazd sportu, muzyki, kina i chyba w ogóle wszelkiej maści postaci. Długo by wymieniać, a polecam praktycznie każdą biografię - kocham je. Czytanie o ludziach, którzy niosą ze sobą jakieś historie, raz śmieszne, raz imponujące, innym razem smutne, tragiczne, jest cudowne. W "Desideracie" jest taki zapis: "nawet największy ignorant ma swą opowieść".
Fakt, że o ignorantach rzadko chyba pisują książki, ale pewnie jakby "Jan Kowalski" napisał autobiografię, to też bym ją przeczytał i polecił. Tylko w ostatnim półroczu czytałem bio Steve’a Jobsa, Walta Disneya, Shaqa O'Neila, Denisa Rodmana, Michaela Jacksona, Władka Kozakiewicza. Wcześniej z najciekawszych historii wspomnę o Billu Gatesie, Donaldzie Trumpie, Hitlerze, Lincolnie, Thomasie Edisonie, Johnnym Nashu (sławny „Piękny Umysł”). Jest fajna autobiografia Henry’ego Forda (choć ciężko się czyta z uwagi na język) i wiele, wiele innych.

Raczej rzadko wkręcały mnie powieści, ale trochę też przeczytałem. Philip Kerr to jeden z moich ulubionych autorów. Z racji upodobania ojca do sensacji, przeczytałem też trochę Alistera McCleana czy - później - Roberta Ludluma (mój tata zebrał wszystkie napisane przez niego książki). Zaczytywałem się w kryminałach Agaty Christie, z s-f w niespełna dzień wciągnąłem Grę Endera po tym, jak z przyjacielem wybraliśmy się na jej ekranizacje i spodobał mi się główny bohater. Nic jednak nie dorówna moim biografiom. Aktualnie zamierzam się na Violettę Villas, którą upolowałem ostatnio w Carrefourze za 9,99 zł. Mam jeszcze z 10 nieprzeczytanych biografii w domu (wciąż dokupuję nowe), więc jak macie jakieś do polecenia, to moja skrzynka odbiorcza czeka na wiadomości. Można mi też je wysyłać, dawać na koncertach - nigdy nie odmówię dobrej książki. Ciężko to przekalkulować, ale nie zdziwiłbym się, gdybym na ten moment przeczytał ich z 400-500 w życiu (a że późno zacząłem, to daje mi to nie lada powód do dumy). Nie wszystkie w całości, nie wszystkie z równym entuzjazmem, ale polecam czytać, bo jak powiedział kiedyś Will Smith:
"Gdzieś tam przed Wami były miliony milionów, którzy żyli przed nami wszystkimi. Nie ma żadnego nowego problemu, który możesz mieć (…) nie istnieje problem, który możesz mieć, a którego już, ktoś wcześniej nie rozwiązał i nie napisał o tym książki".

Tym pozytywnym akcentem.  
Pozdrawiam 
5! / Theodor

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

0 komentarze: