Chungking Express

Zawsze po obejrzeniu jakiegoś filmu warto zajrzeć na chwilę do sieci i poczytać komentarze innych ludzi na jego temat. Czasem to po prostu krótkie recenzje, czasem teksty idiotyczne, nie przekazujące sobą niczego. Zdarza się jednak natrafić również na coś w rodzaju "czy zna ktoś podobny film?'. Często też ludzie od razu piszą "ten tytuł przypomina mi produkcję X".

I ja właśnie w mniej więcej tego typu sposób natrafiłem na reżysera przez wielu rasowych fanów kina uwielbianego - Kar Wai Wonga. To ponoć jego twórczością inspirowała się młoda gwiazda kanadyjskiej reżyserki, Xavier Dolan, twórca chociażby świetnej "Mamy" z ubiegłego roku. Zaintrygowany tym tematem, postanowiłem sam sprawdzić, z czym je się filmy Kar Wai Wonga. Tak właśnie w me łapska wpadł "Chungking Express", jeden z najsłynniejszych tworów chińskiego reżysera.

Powiedzieć jednak, że zwlekałem z obejrzeniem tejże produkcji, to powiedzieć zdecydowanie zbyt mało. Spokojnie ponad dwa miesiące trzymałem "Chungking Express" z boku, podchodząc do niego z dystansem. Nawet w dniu seansu bałem się odpalać tę produkcję, nie będąc pewnym, czy aby na pewno mi się ona spodoba. Już dawno jednak stwierdziłem, że trzeba próbować w swoim życiu wielu różnorodnych rzeczy.


"Chungking Express" to dwie historie dziejące się w Hongkongu. Obie są romansami, choć zdecydowanie nie takimi, do jakich przywiązało nas kino amerykańskie czy w ogóle mainstreamowe. W obu opowieściach głównymi bohaterami są policjanci - oboje porzuceni przez swoje dotychczasowe miłości. Obu z nich los przyniesie pod nos inną kobietę. Co ciekawe, jednocześnie spotkanie to będzie wydawać się całkiem normalne i jednocześnie będzie się za nim kryła nutka tajemniczości.

Przez pierwsze dwadzieścia minut filmu przyłapywałem się na tym, że sprawdzam, ile jeszcze czasu zostało do końca seansu. "Chungking Express" zaczyna się niesamowicie chaotycznie, wprowadzając Widza w pewnego rodzaju konfuzję. W jakiś sposób potrafi to zaintrygować, jednocześnie jednak trudno się czegokolwiek istotnego tu złapać, przez co film zwyczajnie nudzi. Dostrzega się w nim coś niezwykłego, co warto podziwiać, brakuje tu jednak charakteru typowo filmowego. "Sztuka dla sztuki" - ciśnie się na usta, niekoniecznie w pozytywnym znaczeniu tego określenia.

Na szczęście udręki po jakimś czasie mijają i pozostaje ta esencja "Chungking Express", robiąca z niego nie tylko sztukę, ale i zwyczajnie dobry film. Choć trzeba znów zaznaczyć - film nietypowy. Pełen tego azjatyckiego, groteskowego podejścia, przejawiającego się w zdecydowanie innym, bardziej obrazowym niż na Zachodzie akcentowaniu emocji. Ale także zarzucający nas cytatami, które wpadają od razu do głowy. "Chungking Express" jest niczym dobra książka, wrzucona do świata filmu w bardzo dosłowny sposób.

Jest też dziwaczny humor, który zaskakuje równie mocno co cała reszta filmu. Uprzedzam jednak - to nie są jakieś dziwaczne żarty rodem z japońskich teleturniejów. To po prostu humor mogący się sprawdzić chyba wyłącznie w filmie azjatyckim, chociażby przez wspomniany już, inny sposób wyrażania emocji. I znów - "Chungking Express" nie jest przecież komedią. Dlatego jest to też humor bardziej wprowadzający na twarz uśmiech niż rozbawiający do łez.

Zdjęcia i pomysły na scenariusz zdają się tu być rzeczą nierozerwalną. Wiele mamy tu ujęć artystycznych, które przykuwają uwagę nawet wtedy, gdy brak w nich dialogów czy monologów. Co ciekawe, często ujęcia te wyglądają jednocześnie zupełnie amatorsko, przynajmniej patrząc na to z dzisiejszej perspektywy. W wielu z nich rzuca się w oczy brak statywu, choć jednocześnie w głowie pojawia się myśl: "jego nie ma tu specjalnie". Niesamowicie "agresywne" ujęcia rzucają się w oczy co chwilę, nawet w najprostszych scenach.

I na sam koniec - muzyka. Soundtrack nie tylko sam wżynający się w pamięć, ale i drążący w pamięci miejsce na całą resztę filmu. Czuję, że przez długi czas dwa naczelne kawałki z tej produkcji, czyli "Things In Life" Dennisa Browna oraz kultowe "California Dreamin" nie będą mi się kojarzyły z Jamajką czy Kalifornią, ale właśnie zatłoczonymi uliczkami mrocznego Hongkongu. Ta część muzyki, która stworzona została wprost na potrzeby filmu, również jest świetna i tworzy niesamowity klimat.

Gdy więc początkowe wątpliwości odejdą, "Chungking Express" zaczyna się oglądać z ogromnym przejęciem. Film przestaje się dłużyć, a zakończenie przychodzi nagle i zastanawiasz się, czy naprawdę to już koniec. Choć trzeba powiedzieć wprost, że nie jest to raczej twór dla kinematograficznych nowicjuszy, którzy od sięgania po nowe rzeczy wolą spokojną przewidywalność mainstreamowego kina. 

"Chungking Express" jest natomiast świetnym wyborem na weekendowy wieczór filmowy dla wszystkich kinomaniaków-podróżników, lubiących zagłębiać się w coraz mniej typowe sfery kultury. Ja natomiast powoli przymierzam się już do kolejnych filmów Kar Wai Wonga. Mam nadzieję, że tym razem ostateczny seans uda mi się szybciej niż w przypadku "Chunginkg Express".

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

0 komentarze: