Boyhood

Jest jedna sprawa związana z "Boyhood", która powinna zaintrygować dosłownie każdego. Niezależnie od tego, czy lubisz produkcje ambitne, czy też zadowalasz się kolejnymi częściami "Szybkich i wściekłych". Ba, niezależnie nawet od tego, czy w ogóle lubisz filmy. Sprawa ta bowiem sama w sobie jest ciekawa. O co chodzi?

"Boyhood" jest filmem, który jako jeden z naprawdę nielicznych, zebrał w serwisie Metacritic ocenę 100/100. Portal ten zbiera recenzje wszystkich najważniejszych serwisów anglojęzycznych, począwszy od "Time" czy "Washington Post", na "Variety" czy "indieWIRE" kończąc. I pomimo tego, że znalazło się tam również kilka ocen poniżej tego najwyższego pułapu, "Boyhood" swoją setkę ciągle utrzymuje. Jest to rzecz, która zdarza się cholernie, cholernie rzadko i poza tą produkcją 100/100 udało się osiągnąć jedynie paru innym produkcjom, w tym w większości klasykom, które miały premierę kilkadziesiąt lat temu.

To coś chyba znaczy, no nie? Prawdopodobnie nie istnieje w światku filmowym lepsza rekomendacja - moim zdaniem nie przebija tego nawet Oscar. Stwierdziłem tym samym, że ewidentnie nie mogę zaprzepaścić szansy obejrzenia w kinie produkcji, którą za paręnaście czy parędziesiąt lat ludzie będą wspominać równie mocno, co my obecnie "Ojca chrzestnego". Tym samym wybrałem się w dniu polskiej premiery do krakowskiego Kina Pod Baranami (tylko część mainstreamowych miejscówek pokazuje ten tytuł) i rozsiadłem się w fotelu.


Co czyni "Boyhood" wyjątkowym poza tymi wysokimi ocenami? Fakt, że nie jest to tytuł podobny do tych, jaki wszyscy znamy. Nazwałbym to osobiście bardziej "projektem", czymś dużo większym niż typowy film. Oto bowiem reżyser i scenarzysta całości, Richard Linklater, postanowił nagrywać przez dwanaście lat produkcję z tą samą obsadą. W środku tego projektu znajdował się natomiast główny bohater, Mason, którego poznajemy jako pięciolatka, a żegnamy jako początkującego studenta.

Całość trwa trzy godziny i przez ten czas nie poczułem się w ogóle znudzony. To nie jest nadzwyczajna historia. To życie, które mógł mieć każdy z nas. Dostajemy tu wszystko to, co przeżywa praktycznie każdy człowiek: dzieciństwo, pełne niezrozumienia wielu kwestii, pełne swawoli i naiwności, dojrzewanie, będące buntem przeciwko wszystkim innym, pierwsze miłości, pierwsze prawdziwie samodzielne decyzje.

Wydawać się to może na pozór trochę banalne i nudne. W rzeczywistości tak jednak nie jest. Niesamowitym jest bowiem śledzenie tego wszystkiego na dużym ekranie. Ja sam w wielu momentach czułem sporo podobieństwa swego i Masona życia, choć sporo różnic wynika z samego umiejscowienia całości w realiach USA.

Naprawdę trudno jest mi konkretnie ubrać w słowa to, co myślę o "Boyhood". Bo jest to produkcja iście niesamowita, jedyna w swoim rodzaju. Perfekcyjnie wręcz uchwycono w niej życie, konkretniej zaś etap przed wejściem w dorosłość. To piękna podróż pełna scen zabawnych, które rozśmieszały całe widownie. Scen smutnych, podczas których wszyscy siedzieli cicho. I wreszcie - może nawet przede wszystkim - podróż pełna sentymentalności, uderzającej podczas seansu w każdego.

To film, który pozwoli Ci przenieść się na chwile w czasie o kilka czy nawet kilkanaście lat do tyłu. Który pozwoli na pewne rzeczy spojrzeć z zupełnie innej perspektywy niż dotychczas. Który zapadnie Ci na długo w pamięć i tuż po seansie będziesz mógł spokojnie przez kilka godzin zastanawiać się nad różnymi elementami jego fabuły. Piękny. Niesamowity. Olśniewający.

Nie jest to może najlepszy film, jaki widziałem w całym swoim życiu. To jednak na pewno zdecydowane top, a zarazem produkcja, którą obecnie mogę szczerze nazwać produkcją roku. Na pewno obejrzę to jeszcze nie raz, szczególnie, gdy będę potrzebował na chwilę wrócić do czasów swojego dzieciństwa. Tymczasem to Wy powinniście ruszyć do kin, jeśli tylko będziecie mieli taką możliwość. Rzadko zdarza się możliwość premierowego sprawdzenia takiego dzieła. Idźcie więc i bierzcie z tego wszyscy.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

2 komentarze:

  1. Mówisz że nie jest to najlepszy film jaki obejrzałeś w życiu chciałbym więc zapytać cóż to za produkcja zajęła sobie u Ciebie tak zaszczytne miejsce? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam takiego konkretnego, najważniejszego tytułu, raczej mi chodzi o ogół filmów, których oglądanie w jakiś sposób bardziej mnie poruszyło czy dostarczyło więcej rozrywki od seansu "Boyhooda". Na pewno jednak w moim top znajduje się wspomniany w tytule "Ojciec chrzestny" - zarówno film, jak i książkowy oryginał, to istne klasyki, które znać naprawdę warto :)

      Usuń