Czarne skrzydła

Do "Czarnych skrzydeł" podchodziłem chyba z jeszcze większym dystansem niż do recenzowanego w ubiegłym tygodniu "Po drugiej stronie rozmiaru". Czuć było od tego tytułu literaturą kobiecą, pomimo tego, że chyba starano się to trochę ukryć. Całość przykryto bowiem tematyką, której poruszanie kojarzy się raczej z tworami bardziej ambitnymi. Niewolnictwo i tłamszenie kobiet w początkach Stanów Zjednoczonych? To tematyka mi bliska, w połączeniu z romansidłem nie wróży jednak nic dobrego.

"Czarne skrzydła" to opowieść o dwóch kobietach, prezentowanych Czytelnikowi jeszcze jako nastolatki. Jedna z nich to Sara Grimké, córka sędziego z Charlestonu, człowieka bogatego - a co za tym idzie - posiadającego sporą ilość czarnoskórych niewolników. Do nich właśnie zalicza się druga bohaterka powieści - Hetty, zwana również Szelmą.

Dziewczynki poznają się w dość nietypowy sposób, Sara otrzymuje bowiem niewolnicę w prezencie na jedne ze swoich urodzin. Już wtedy jednak ukazują się jej abolicjonistyczne zapędy. Młoda Grimké odmawia bowiem przyjęcia prezentu. Podważa głos wszystkich innych wokół siebie, głosząc, iż sprzeciwia się współczesnemu jej systemiowi. Tak zaczyna się jej krucjata wymierzona w niewolnictwo.

Powieść Sue Monk Kidd nie jest żadną biografią, ale - jak mówi sama autorka - tworem inspirowanym prawdziwymi wydarzeniami. Sara istniała bowiem naprawdę, podobnie jak jej siostra, Nina, również będącą w książce postacią istotną. Obie siostry w rzeczywistości także były zresztą abolicjonistkami oraz praktycznie pierwszymi feministkami w Stanach. Takie odwołanie do prawdziwej historii cieszy, tym bardziej, iż pisarka na końcu dobrze tłumaczy, co konkretnie pozmieniała w życiorysie swoich bohaterów. Odsyła także do utworów stricte biograficznych, z których sama korzystała. 

Przyznać również muszę, że "Czarne skrzydła" mają kilka naprawdę intrygujących momentów. Szczególnie na plus zaliczam końcówkę książki, gdy wszystko nagle przyspiesza i dostajemy wreszcie to, na co naprawdę czekaliśmy - walkę o zniesienie niewolnictwa i feministyczne wiece. Te fragmenty zwyczajnie są ciekawe, myślę, że nawet i dla tych, którzy mają niekoniecznie duże pojęcie o problemach w raczkujących Stanach Zjednoczonych. 

Niestety - więcej jest tu rzeczy nużących. Smutno mi, że ostatecznie wyszła z tego tworu dość typowa powieść kobieca, bo temat naprawdę jest intrygujący i można było z nim zrobić mnóstwo dobrego. Szkoda tym samym, iż trafił on - można powiedzieć - w niepowołane ręce i większość poważniejszych Czytelników zwyczajnie wyczuje w powieści Sue Monk Kidd liczne braki i niedociągnięcia.

Szczególnie problematyczny jest bardzo naiwny styl autorki. Wyczuwa się tu na kilometr rękę pisarki, która najlepiej sprawdza się właśnie w takich typowych powieściach kobiecych. Ja naprawdę rozumiem, że tu motyw miłosny musiał się pojawić, by ukazać w odpowiedni sposób bohaterkę, ale mimo tego czułem się, jakby autorka wpakowała tu ten wątek bez powodu, dla własnego widzimisię. To natomiast nie świadczy o niej zbyt dobrze.

"Czarne skrzydła" czytało mi się raczej żmudnie i tylko w nielicznych momentach naprawdę mnie zaciekawiły. Przez sporą część powieści miałem niestety chęć zwyczajnego odłożenia jej na bok, przez co kilkukrotnie po prostu w siebie kolejne strony wmuszałem. Część osób na pewno uzna jednak ten tytuł za dobry, a może nawet i świetny. O kim mowa? O czterdziestoletnich kurach domowych, fankach "literatury" dorzucanej do magazynów kobiecych, a także najbardziej zagorzałych feministkach, wychodzących z założenia, że ważne, by o nich pisano - nie ważne na jakim poziomie. 

Całej reszcie "Czarne skrzydła" raczej odradzam.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

0 komentarze: