Moja batalia z betą Destiny


To już nie te czasy, gdy łapałem się każdej możliwej bety growej i testowałem ją do upadłego. Dziś do takich rzeczy zaglądam maksymalnie na parę godzin i to tylko w przypadku naprawdę intrygujących mnie pozycji. Czy "Destiny" jest jednym z tych tytułów, którymi jestem totalnie zajarany? Nie. Ale hej, to wciąż twór Bungie, autorów uwielbianego przeze mnie "Halo", dlatego żal byłoby nie wykorzystać otrzymanego od dobrej duszy (dzięki Mateusz!) kodu na betę. 

Muszę przyznać, że moja batalia z tym tytułem była dziwna i dość trudna. O "Destiny" coś tam wiedziałem, ale niestety mimo wszystko nie jestem tak na bieżąco ze wszystkimi grami, jak za "starych, dobrych lat". Jak się tym samym okazało, byłem zupełnie nieprzygotowany na spotkanie z tym tytułem. Pierwsze odpalenie bety zaskoczyło mnie totalnie.

Bo "Destiny" - tak jak zapowiadali twórcy - rzeczywiście dość mocno balansuje na granicy gry single- i multiplayer. Liczyłem na to, że w becie otrzymam (jak to zwykle bywa) jedną czy dwie mapki do gry sieciowej, po czym będę mógł postrzelać na nich do innych graczy. Rzeczywistość okazała się jednak zgoła inna. Oto bowiem grę zaczynam jako samotnik.

Początkowo traktuję to zwyczajnie jako krótką misję, która ma mnie wprowadzić w mechanikę rozgrywki. Przechodzę więc ją z dość dużą obojętnością, po czym trafiam do dziwnego miejsca, przypominającego swoistą bazę, gdzie krąży wokół mnie spora ilość innych graczy. Poczułem się trochę jak w typowym MMORPG. I choć ostatecznie to przeczucie się sprawdziło, przez jakiś czas ciągle nie było mi do śmiechu.

Otrzymałem bowiem ponownie do wykonania misję. Wylądowałem w miejscu nazwanym "Old Russia" zupełnie sam. Dostałem zadanie i mimowolnie ruszyłem by je wykonać. Nagle spotkałem innego gracza, który biegał sobie po mapie, nie zwracając na mnie przesadnej uwagi. Początkowo myślałem, że mamy przejść tę misję w kooperacji, ale szybko zrozumiałem, iż tak nie jest. On po prostu był na tej samej mapie co ja. Ponownie poczułem się trochę jak w MMO.


Ruszyłem więc w samotną trasę. Trochę postrzelałem, poobijałem kilka kosmicznych tyłków i ostatecznie zmierzyłem się z czymś w rodzaju minibossa. Walka nie była trudna, ale też i w dużej mierze całe to zadanie okazało się ostatecznie nudne. Jeszcze bardziej posmucił mnie fakt, że kolejna misja wyglądała całkiem podobnie. Walk z innymi graczami jednak ciągle nie widziałem. Postanowiłem odpuścić i wrócić do gry następnego dnia.

Ponownie podszedłem do całości dość sceptycznie. Kliknąłem kolejną misję i teraz totalnie czułem się, jakbym grał w kolejny tytuł singleplayer. Przygotowany byłem na to, że schemat ponownie będzie polegał na zrobieniu kilkuset wirtualnych kroków, przestrzelenia łbów kilkudziesięciu kosmitów, a ostatecznie trochę dłuższej walki z minibossem. Ale - co się okazało - całość wyglądała tym razem trochę inaczej! I, co najważniejsze, dość mocno mnie wciągnęła.

Zrobiłem jeszcze jedną czy dwie misje, a także pobawiłem się w namiastkę trybu sieciowego, w postaci swoistego trybu Hordy, z dwójką innych graczy. Aż wreszcie stała się rzecz niebywała - odblokowałem normalny tryb multiplayer! Nie dość więc, że ostatecznie polubiłem "Destiny" w podejściu singlowym, wreszcie mogłem postrzelać także do innych ludzi! Czy było warto czekać? Pewnie!

PvP w "Destiny" ma bowiem swój własny, bardzo przyjemny klimat. Strzela się przyjemnie, od początku szło mi całkiem nieźle, poczułem się więc spełniony. Na dodatek zaciekawił mnie głos lektora, czytającego różne informacje w czasie meczu. Jest on bardzo charakterystyczny, a na dodatek ma w sobie pewnego rodzaju siłę, która namawia do walki. W "Halo" było podobnie, czuję więc, że lektor z "Destiny" będzie kolejną rzeczą charakterystyczną od Bungie.

Tym samym okazało się ostatecznie, że przyjął mi się ten nowy, dość dziwny shooter. Ciekawe jest to nietypowe podejście, łączące cechy typowego FPS-a właśnie z pewnego rodzaju elementami MMORPG. Na tę chwilę nie jestem "Destiny" tak zachwycony, by pokusić się o pre-order, ale czuję w kościach, że będzie to tytuł, który sporo namiesza i pozmienia w growej branży. Kto wie - może i mnie ostatecznie przekona do siebie równie mocno co "Halo"? 

Na koniec natomiast, dla tych, którzy nie mieli okazji śledzić mojego live streamu z bety, podrzucam link do nagrania z tego wydarzenia - KLIK.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

0 komentarze: