Jestem oazą spokoju, czaplą na tafli jeziora

Wczoraj zgubiłem klucze do mieszkania. Totalny autentyk. W pobliżu nie było nikogo, kto miałby kopię, ja pozostałem więc zupełnie odcięty od wszystkiego, włącznie z telefonem, z którego mógłbym zadzwonić do kogoś o pomoc. Balansowałem gdzieś na granicy totalnego wkurzenia i zapytania: "i co je teraz mam zrobić?!".

Wyszedłem z domu, żeby pobiegać. Zamknąłem drzwi, sprawdziłem, czy aby na pewno wszystko jest okej, zbiegłem po schodach i ruszyłem w trasę. Muzyka gra na słuchawkach, słoneczko świeci na niebie - idealna wręcz sceneria na poranny jogging. Klucze, jak zawsze, wrzucam do kieszeni. Po pokonaniu dwóch kilometrów uświadamiam sobie, że nie czuję ich ciężaru, ani nie słyszę charakterystycznego brzękania. Klucze wyparowały.

Zszokowany sprawdzam drugą kieszeń, sprawdzam wszystko dokładniej niż policjant szukający narkotyków. Wytrzeszczam oczy ze zdumienia, przez chwilę nie wiem, co mam zrobić. Szybko jednak gryzę się w język i tłumaczę sobie jedno - muszę zacząć myśleć i odsunąć emocje na bok. Tylko w ten sposób mogę coś zdziałać, panika nie da zupełnie nic.

Jak dobrze, że stało się to akurat wtedy, gdy biegałem. Pisałem na blogu jakiś czas temu o tym, jak bardzo ta czynność uspokaja i odrzuca wszelkie przeciwności na bok. Tym samym postanawiam nie iść, a przebiec dotychczas pokonaną przeze mnie trasę, mimo prędkości starając się jak najdokładniej obserwować grunt pod stopami.

Docieram do drzwi mieszkania. Niby jestem na skraju załamania, ale staram się myśli przesunąć także na inne rejony. Pamiętam nawet o tym, by wyłączyć na chwilę aplikację Nike+, mierzącą czas i pokonane kilometry, po czym zrobić jeszcze jedną rundkę po trasie, na której zaginęły klucze. Tym razem podbiegam do paru osób spotkanych na drodze i pytam ich, czy nie widzieli aby mej zguby. Większość z pewnego rodzaju smutkiem odpowiada, że niestety nie. Jeden facet szorstko zaprzecza i prycha z pogardą. Nie wyprowadza mnie to jednak z równowagi. W końcu muszę być pieprzoną oazą spokoju.

Przygotowywałem jednocześnie plany awaryjne - wyważenie drzwi, kalkulowanie, ile wyniesie mnie wymiana zamka. To nie były odpowiednie myśli na ten moment, trochę starały się zaburzyć moją próbę jak największej koncentracji i nie popadania w panikę. Ale ta historia ma happy ending - znalazłem klucze. Leżały mniej więcej w połowie trasy. Nie zauważyłem ich za pierwszym razem, ale za drugim rzuciły mi się w oczy od razu.

Odetchnąłem z ulgą. I to naprawdę mocno. Nie jestem bowiem mimo wszystko mistrzem zen, którego w ogóle nie obchodzi fakt, że będzie miał prawdopodobnie problem z dostaniem się do własnego mieszkania. Moje starania, by zachować koncentrację i porządnie się skupić, okazały się jednak wystarczające, pozwoliły mi myśleć rozsądnie i wyjść zwycięsko z zaistniałej sytuacji. Kolejny raz mój spokój ducha się przydał.

Całkiem jednak możliwe, że sytuacja ta ma również inny, o wiele prostszy morał: głupi ma zawsze szczęście. Na całe szczęście. 

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

Ja na tafli jeziora.
Źródło: Flickr.com

2 komentarze:

  1. Świetne zakończenie :D

    Ja niestety jestem straszną panikarą, dlatego po prostu staram się nie gubić rzeczy i po kilka razy sprawdzam czy aby na pewno wszystko mam. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też często sprawdzam wszystko dokładnie! Zdarzyło mi się nawet wrócić do mieszkania po pokonaniu kilkudziesięciu metrów, by upewnić się, czy na pewno drzwi zamknąłem :D

      Usuń