Morfina

Warszawa, rok 1939. Polska stolica właśnie zajęta została przez Niemców, wprowadzono godzinę policyjną, życie kulturalne sprowadzono praktycznie do minimum. W takim świecie można by zrobić standardową opowieść o trudzie wojny, o konspiracji, o partyzantce, ludziach oddanych wyłącznie ojczyźnie. Ale można też zrobić coś o wiele bardziej oryginalnego - opowieść o prawdziwym człowieku.

Konstanty Willeman to człowiek - jak się zdaje - znany w Warszawie "ot tak". Nie jest literatem, nie wychodzi mu przesadnie rysowanie. Mimo tego, jest rozpoznawany wśród warszawskiej bohemy. Wpada do najsłynniejszych kawiarni w stolicy, kiwa głową do najważniejszych w nich postaci. Wie, gdzie dobrze zjeść, wie, gdzie dobrze wypić.

Oficer rezerwy, jeszcze jakiś miesiąc temu walczył w pułku ułanów - dopóki polska armia formalnie nie przegrała. Ma żonę i dziecko, ale nie stroni od innych kobiet. Jest morfinistą i daleko mu do wielkiego patriotyzmu. Za ojczyznę umarłby dlatego, że tego się od niego oczekuje, a nie z powodu własnego oddania Polsce.

Kostek to także człowiek trochę zagubiony w swojej tożsamości. Jego matka, choć wychowywana w niemieckim duchu, wybiera polskość, której kurczowo trzyma się i wpaja ją swemu synowi. Jest silną kobietą, zniewalającą ojca głównego bohatera, Baldura von Strachwitza, również mającego spory wpływ na życie Konstantego. Ten ostatni potrafi więc nie tylko posługiwać się dobrze językiem polskim, ale i swobodnie włada wiedeńsko akcentowanym niemieckim, co w okupowanej w Warszawie jest rzeczą więcej niż przydatną. 

W "Morfinie" uderza to, jak jej autor, Szczepan Twardoch, połączył świat, w którym umiejscowiona jest akcja, z samą fabułą powieści. Ani nie jest to opowieść stricte wojenna, ani też nie jest to zwykła obyczajówka, dla której okupowana stolica bywa jedynie tłem. Czas wojny i przygody Konstantego istnieją w idealnej wręcz symbiozie, są praktycznie nierozłączne. To opowieść o człowieku, którą jednak trudno byłoby przełożyć na historię mającą miejsce w innym momencie. Z czasów okupacji Twardoch wyciąga bowiem wszystkie jej unikalne cechy, wpływające w istotny sposób na życie bohaterów.

Sama postać Kostka jest zresztą jedną z najlepszych rzeczy w "Morfinie". Mamy do czynienia z człowiekiem trochę zagubionym w świecie, zagubionym w tym, czego wymaga od niego ten świat. Często jego odwaga musi walczyć z ogromną liczbą wątpliwości, a sporym problemem okazuje się także dostosowanie się przez Willemana do typowego schematu mężczyzny-patrioty w czasach wojny. Kostek podejmuje się wielu ról - od rozkapryszonego chłopca, przez człowieka mającego oddać życie za swój kraj, na "zwyczajnym", odpowiedzialnym mężu kończąc. "Morfina" to sprawdzenie, czy w którymkolwiek z tych schematów uda się Konstantemu odnaleźć i zwyciężyć.

To wejście w głąb myśli Kostka, tej jego walki z samym sobą, potęguje również narracja. Opiera się ona na dodaniu do powieści tajemniczej siły, swoistego wewnętrznego, drugiego głosu w dyskusji. I to właśnie ta narracja w chyba największej mierze sprawia, że "Morfina" jest powieścią tak oryginalną. Twardoch drąży w miejscach, których potencjał nie do końca został jeszcze wykorzystany, stając w opozycji do wielu popowych książek polskich, a mimo tego zdobywając uznanie literackiego mainstreamu.

Przyczepić mogę się zasadniczo jedynie do dwóch kwestii technicznych. Po pierwsze - rozdziały wydawały mi się za długie. Ja strasznie nie lubię odkładać książki w środku chapteru, ale w tym przypadku wiele razy byłem do tego zmuszony. "Morfiny" nie czyta się wcale tak trudno, dlatego można spokojnie wertować ją w drodze do pracy czy do szkoły, trzeba się jednak wtedy liczyć z tym, że w ciągu piętnastominutowej trasy nie ma co mówić o przeczytaniu choćby połowy rozdziału.

Druga kwestia stanowi natomiast problem dla fanów e-booków. W "Morfinie" pojawia się bowiem trochę dialogów po niemiecku. Nie mogę się pochwalić przesadnie dużą znajomością języka, ale do samego pomysłu wplecenia takich motywów w książce nie mam ani trochę obiekcji. Problemem jest natomiast fakt, że w wersji e-bookowej wszystkie tłumaczenia tych dialogów umieszczone są dopiero w przypisach. I tak trzeba się czasem kilka razy na parę stron przełączać między główną częścią książki a przypisami właśnie. To denerwuje i odwraca uwagę od samej fabuły. A wystarczyło przecież wrzucić tłumaczenia choćby do nawiasów w środku tekstu.

Te dwie uwagi nie zmieniają jednak faktu, że "Morfina" jest książką naprawdę bardzo dobrą i godną uwagi. Nie dziwi więc fakt, iż to właśnie ten tytuł przyniósł Twardochowi ogromną popularność. To książka, która spodoba się zarówno fanom dobrej, bardziej ambitnej literatury, jak i trochę takim bardziej niedzielnym czytelnikom, do tej pory kręcącym się w bardziej mainstreamowej otoczce. 

Zdecydowanie polecam.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

2 komentarze:

  1. Długo zastanawiałam się nad surrealistyczną okładką, chociaż nigdy nie miałam odwagi spojrzeć do środka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie ta okładką ciągle jakiś niepokój powoduje, muszę przyznać, choć niewątpliwie robi to w sposób intrygujący - właśnie po to, by po tę pozycję sięgnąć.

      Usuń