Mobilne San Andreas - playtest

Moją grą roku jest tym razem ewidentnie najnowsza odsłona kultowej serii „Grand Theft Auto”. Spodziewałem się tego już przed jej premierą, ale miło zyskać autentyczne potwierdzenie takiego stanu rzeczy. Piąta odsłona gangsterskiej sagi to jednak nie jedyny content, jaki jej twórcy dostarczyli graczom w tym roku. 

Pod koniec Anno Domini 2012 Rockstar podrzuciło posiadaczom urządzeń mobilnych wersję „GTA: Vice City” właśnie na wszelakie tego typu platformy. Stało się to z okazji dziesiątych urodzin tegoż tytułu. Wcześniej zresztą podobna sytuacja miała miejsce z „trójką”. Idąc tokiem rozumowania Rockstar, mobilnej wersji „San Andreas” mogliśmy spokojnie oczekiwać dopiero za rok. Mniej więcej miesiąc temu gracze zostali jednak zszokowani informacją, iż tytuł ten pojawi się na wszelakich smartfonach i tabletach jeszcze przed Sylwestrem. Sama gra zawitała zresztą na App Store równie nagle, co jej zapowiedź. Gdy jednak się to stało, ja od razu postanowiłem zakupić swój egzemplarz remake’u tej prawdziwie legendarnej produkcji.

Grove Street - Home. Wrócić tu było moim planem już od ponad roku, do tej pory miałem jednak to zrobić na nieużywanym od dawien dawna PlayStation 2. Rockstar me plany pokrzyżowało, tworząc właśnie wersję mobilną. Czy wciąż można czerpać z tej produkcji taką ilość funu, jak kilka temu? Niepodważalnie tak. Pozostaje więc jeszcze jedna kwestia do wyjaśnienia: jak tytuł ten sprawdza się na platformach mobilnych?

W największym skrócie - jest nieźle. Oczywiście, to tylko zwyczajny port, ale i tak brawa dla Rockstar, za jego stworzenie. Nic nie zostało tu wycięte, dostajemy dokładnie ten sam content, co w przypadku wersji oryginalnej. Są więc wszystkie miasta, misje, dodatki w rodzaju siłowni czy fryzjera, no i klasyczne radiostacje. „San Andreas” dostępne jest tym samym w prawie niezmienionej formie, jednak na platformach możliwych do włożenia czy to do plecaka, czy też nawet kieszeni.

Oczywiście podstawową zmianą jest sterowanie. Trudno tu oczekiwać czegoś nadzwyczajnego. Kupując mobilne „San Andreas” musicie być przygotowani na to, że grać będziecie na ekranie dotykowym. Nie ma więc mowy o dokładności pada czy kombinacji myszki i klawiatury. Rockstar zrobiło co mogło, ale zachwycać nie ma się czym. Fajną sprawą jest na pewno to, że funkcje dostępne tylko w niektórych misjach czy pojazdach, otrzymały oddzielne „przyciski”, odpowiednio oznaczone. Mimo wszystko jednak, w kwestii wygody wciąż daleko temu do fizycznych kontrolerów.

Ciekawa jest natomiast sprawa grafiki. Jak sami twórcy informują, oprawa audiowizualna została jeszcze udoskonalona w stosunku do oryginału. Nieznacznie - ale jednak. Wiele osób pewnie nie zdziwi zbytnio ten fakt. Ja jednak wciąż bywam zaskoczony tym, jak wiele współczesnych telefonów ma moc większą niż PlayStation czy pierwszy Xbox. Poprawione cienie mogą być błahostką, ale jeśli spojrzeć na to z innej strony, mogą okazać się one czymś naprawdę intrygującym.

Niestety, jest też druga strona medalu. Mobilne „San Andreas” chrupie. Sam testowałem je na iPadzie 2, który - jasne - najnowszym modelem nie jest, ale ponoć na tych świeższych również nie bywa za ciekawie. Spadające klatki to norma, szczególnie podczas, np. skręcania pojazdem. Wtedy kamera obraca się automatycznie, a kod jakoś z tym nie wyrabia. Na początku nawet gra kilkukrotnie wywaliła mnie do głównego menu iPada. Po restarcie tabletu nic takiego się już jednak nie powtórzyło. Ciekawostką może być fakt, iż im bardziej naładowaną baterię ma nasz sprzęt, tym „San Andreas” lepiej działa. Przynajmniej takie spostrzeżenie zanotowałem.

Fajnie więc, że Rockstar przygody CJ-a wypuściło na mobilne platformy. Szkoda jednak, iż tym razem nie jest tak różowo z działaniem całości, jak w przypadku remake’ów „trójki” czy „Vice City”. Cóż jednak poradzić: większy teren rozgrywki, lepsza grafika - to robi swoje. Pograć można, ale całość prawdopodobnie będzie działać Wam lepiej na jakimkolwiek komputerze w domu. Chyba, że macie taki dziesięcioletni - wtedy może rzeczywiście mobilna wersja wypadnie lepiej.

All you had to do was follow the damn train, CJ!

0 komentarze: