Wolny strzelec

Była sobie pod koniec 2013 roku taka premiera filmowa, zatytułowana w naszym kraju "Labirynt". Produkcja jakoś tak nieprzesadnie reklamowana, obyło się bez jakiegokolwiek szumu w mediach. Poszedłem wówczas na "Labirynt" do kina bez żadnych wielkich wymagań - to był tak naprawdę zupełnie przypadkowy wypad na pierwszą lepszą produkcję. Po seansie natomiast byłem totalnie zaskoczony bardzo wysokim poziomem tego tytułu i nie tylko wychwaliłem go pod niebiosa w recenzji, ale i umieściłem w kulturalnym podsumowaniu roku 2013, jako jeden z trzech najlepszych filmów.


Dlaczego jednak w ogóle wspominam tu o "Labiryncie"? Bo z "Wolnym strzelcem" sytuacja wygląda podobnie. Poszedłem nań do kina, bo byłem akurat na mieście i miałem wolną chwilę. Po recenzjach stwierdziłem, że może to być całkiem niezły film. A gdy zobaczyłem napisy końcowe "Wolnego strzelca", podziękowałem sobie w duchu za swą nagłą decyzję, by pójść do kina.

Lou Bloom zupełnie przypadkiem trafia na nietypowe zajęcie, które automatycznie staje się nie tylko jego hobby, ale i sposobem na zarabianie pieniędzy. Mężczyzna postanawia zostać tytułowym wolnym strzelcem - człowiekiem, który nagrywa w nocy wypadki oraz zbrodnie, po czym uzyskany materiał sprzedaje lokalnej telewizji. Rynek ten nie jest jednak łatwy. Codziennie w Los Angeles sensacji szuka prawdziwa chmara wolnych strzelców, z których każdy chce być na miejscu zdarzenia pierwszym oraz uzyskać jak najlepsze ujęcia. Lou od początku jednak stawia sobie jasny cel - będzie najlepszy ze wszystkich i nikt oraz nic nie staną mu na drodze.

Sam pomysł na fabułę okazuje się tu być naprawdę świetnie zrealizowany. Film trzyma w napięciu jak porządny thriller, niejednokrotnie Widza szokuje, zapiera dech w piersiach, przykuwa do ekranu. Pomysł na opowieść o nocnych poszukiwaczach sensacji został tak świetnie wykorzystany, że naprawdę trudno nie chcieć przybić twórcom piątki. Obawiałem się, że dwie godziny w kinie będą mi się dłużyły. Ostatecznie zaskoczony jednak byłem, jak niesamowicie szybko i przyjemnie mi ten czas zleciał.

Bardzo istotną rolę w filmie pełni sam główny bohater. Lou jest strasznie dziwnym kolesiem - samotnikiem i indywidualistą, a jednocześnie facetem potrafiącym z łatwością manipulować innymi. Trudno go rozgryźć, a jego kolejne pomysły są często prawdziwymi szokerami. Nie boi się niczego, a jednocześnie zdaje się podchodzić do swojego celu ukradkiem, z przebiegłością i umysłem godnymi najsłynniejszych rzezimieszków.

I w tym momencie warto wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy łączącej "Labirynt" i "Wolnego strzelca". W obu tych filmach gra niepodważalnie świetny aktor - Jake Gyllenhaal. Tu dostał on jednak rolę najgłówniejszą z głównych i to tak naprawdę on jest w dużej mierze człowiekiem ciągnącym cały ten film. Podczas seansu po prostu nie wyobrażałem sobie nikogo innego na miejscu Jake'a. To jedna z tych ról, o których mówi się: "on zagrał FENOMENALNIE!".

"Wolny strzelec" ma naprawdę sporą konkurencję w tym roku, nie sądzę więc, by trafił on - niczym "Labirynt" - do mojego top 3 AD 2014. Jednocześnie jednak, czuję się mocno zobowiązany do polecenia Wam tego filmu i zachęcania do jego obejrzenia. To kolejny przykład słabo reklamowanej produkcji, która nie dość, że jest bardzo dobra, to na dodatek - jak mi się wydaje - spokojnie trafia ona w gusta mainstreamowego Widza.

Dlatego ponawiam apel: pędźcie do kina póki jest czas. "Wolnego strzelca" naprawdę nie warto przegapić.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

2 komentarze: