Nie jesteśmy męczennikami

Każdy z nas miewa w życiu potrzebę bycia uznanym za męczennika. Chcemy, by wszyscy spoglądali na nas ze współczuciem, widzieli nas jako człowieka skatowanego przez życie. Odsuwamy na bok pragnienie bycia zauważonym przez nasze sukcesy. Zamiast tego pragniemy stać się największym i najpowszechniejszym symbolem cierpienia.

Żalimy się najbliższym z naszych ostatnich porażek. Są zresztą i tacy, co swe cierpienie rozwieszają wręcz na sobie niczym plakat wyborczy na słupie ogłoszeniowym. Poznają kogoś na imprezie i jeszcze przed pierwszym kieliszkiem streszczają mu swoje ostatnie smutki. Na twarzy ich jawi się zdanie: "patrz, jaki ze mnie męczennik".

Ci, którym się wyżalamy, są natomiast wystarczająco wspaniałomyślni, by pokiwać z uznaniem głową i próbować nas pocieszyć. No bo co mają zrobić, gdy serwujemy im historię upstrzoną cierpieniami bardziej niż droga krzyżowa? Współczują, robią smutne miny, kilka minut potem zapominają o wszystkim i zajmują się swoimi sprawami. Czyli - w wielu przypadkach - kreowaniem samych siebie na męczenników.

Ale to najbardziej my sami jesteśmy odpowiedzialni za ten cały rozgardiasz. To my kreujemy swoje męczeństwo. Tworzymy w myślach obraz nas jako ludzi bardziej zranionych przez los niż inni. Dopiero z czasem uczymy się, by patrzeć na całą sytuację także z perspektywy drugiej osoby. Do tego jednak trzeba najpierw dorosnąć - za każdym razem od nowa.

Gdy jesteśmy porzucani przez rzekomą miłość życia, staje się ona od razu w naszych oczach najgorszym z diabłów. Gdy coś nie idzie po naszej myśli, obwiniamy wszystkich, tylko nie siebie samych. Bo my jesteśmy przecież krystalicznie czyści, bez jakiejkolwiek skazy. To przecież tylko i wyłącznie inni spychają nas na złe drogi!

W swoim mniemaniu jesteśmy więc największymi męczennikami. Dlatego ogłaszamy nasze katastrofy wszystkim wszem i wobec. Chcemy być tymi męczennikami nie tylko w lustrze, ale i w oczach innych. Problem tkwi jednak w tym, że prawdziwy męczennik zostaje powszechnie uznany za takowego przez lud dzięki swoim czynom, a nie czczą gadaninę.

Ale to przecież nie jest ważne. No bo zobaczcie, jaki jestem, kurwa, smutny.

Jeśli chcesz być na bieżąco z resztą postów na blogu, polub jego facebookowy fanpage i dołącz do subskrypcji mailowej :)

Źródło: Flickr.com

0 komentarze: