Mob City - idealny serial na weekend

Przez zakończenie "How I Met Your Mother" i kolejnego już sezonu "The Walking Dead", miałem ostatnio sporą zajawkę na rozpoczynanie nowych seriali. Postawiłem jednak sprawę jasno: zajmę się tylko tymi, które mają na koncie do tej pory raptem jeden sezon, składający się na dodatek z małej ilości odcinków. O jednym z tego typu show już Wam na blogu opisałem - "True Detective" naprawdę mi się spodobało. Czas więc na kolejną relację z mojego nadrabiania seriali. Dziś na blogu o tworze iście idealnym na weekend, "Mob City". 


Jak już się zapewne domyślacie, jest to jedna z tych produkcji, których tytuł mówi praktycznie wszystko. Istotnie więc "Mob City" traktuje o działalności mafii w mieście. Konkretniej, Los Angeles. To klasyczna opowieść o walce policji z przestępcami na terenie wielkiej metropolii. Nie martwcie się jednak - "klasyczna" nie znaczy tu wcale "zła".

Bo "Mob City" to naprawdę przyjemnie zrobiony serial, który spełnił wszystkie oczekiwania, jakie w nim pokładałem. Nie jest niczym nadzwyczaj wybitnym, ale zdecydowanie potrafi wkręcić. Wybierając go, liczyłem zwyczajnie na przyjemne spędzenie kilku godzin, gdy nie mam pomysłu na zrobienie niczego innego. I to właśnie dostałem.

Jeśli jakikolwiek twór kultury wywołuje u mnie chęć do zapoznania się z podobnymi produkcjami, uznaję go za wystarczająco dobry, by polecić go innym. A takie właśnie odczucia miałem po obejrzeniu "Mob City". Klimat noir wręcz wylewa się z tych policyjno-mafiijnych walk, więc po skończonym sezonie ma się ochotę na jeszcze więcej, nawet tych znanych nam wcześniej materiałów. Znów pojawiła się więc u mnie chęć do ponownego przeczytania "Ojca Chrzestnego", zakupienia jego filmowych ekranizacji w wersji Blu-ray oraz zagrania jeszcze raz w nietypową produkcję "L.A. Noire".

Dobre wrażenie potęguje zresztą również dobry dobór aktorów. Fanom mainstreamowych seriali na pewno najbardziej przypadnie zaś do gustu pojawienie się tu dwóch konkretnych twarzy. Po pierwsze, w roli głównego bohatera, twardego policjanta, dostajemy Jona Bernthala, znanego z roli Shane'a z "The Walking Dead". Inną, trochę mniej ważną postać, odgrywa zaś Robert Knepper, czyli kultowy T-Bag z "Prison Break". Obydwoje dostali naprawdę pasujące do nich role. No i mamy też Alexę Davalos, której co prawda wcześniej nie znałem, aczkolwiek zwyczajnie... jest ona ładna :)

Ale, ale! Wyjaśnijmy może wreszcie, w czym tkwi ta weekendowa idealność "Mob City". Otóż serial ten składa się teoretycznie z sześciu, a tak naprawdę trzech półtoragodzinnych odcinków. Jeśli więc planujecie się w któryś z najbliższych weekendów rozchorować (czego Wam jednak zdecydowanie nie życzę!) lub po prostu odpocząć od imprezowania, możecie sobie na przykład codziennie dawkować po jednym epku tego serialu. Według mnie to naprawdę świetna opcja.

"Mob City" nie zapamiętam na pewno jako jednego z moich seriali życia, acz przyznać ponownie muszę, że spędziłem przy nim kilka miłych chwil. I zdecydowanie szkoda, że oglądalność tegoż tworu była zbyt niska, by został on przedłużony na kolejny sezon. Możemy go więc traktować jako kilkugodzinny film, który został przystosowany do dawkowania go sobie na trzy części. Polecam, w szczególności jeśli lubicie klimaty mafijne i noir.

0 komentarze: